Niektórzy uważają, że ma najpiękniejszy głos na świecie. Céline Dion porwała się wręcz na stwierdzenie, że tak mógłby brzmieć wokal Boga. Ulubieniec papieży, monarchów i amerykańskich prezydentów, przed którymi występuje. No i organizatorów wielkich wydarzeń sportowych. Fakt: muzyka, jaką oferuje Andrea Bocelli (powiedzmy, że operowy pop), idealnie nadaje się do uświetniania rozmaitych ceremonii. Zgrabnie opakowana, przystępna, daje zarazem poczucie elitarności, obcowania ze sztuką wyższą.
Toskańczyk. Pochodzi z rodziny, która żyła z upraw (on sam produkuje wino). Od urodzenia niedowidział, już jako sześciolatek uczył się alfabetu Braille’a. A potem, w wieku lat 12, to uderzenie piłką w twarz podczas meczu... Całkowita utrata wzroku. I determinacja – bo żeby ukończyć studia prawnicze i śpiewu lirycznego, trochę jej było trzeba. W śpiewaniu wprawiał się w kościołach i barach (włoski pianobar to miejsce, gdzie zaczynali najwięksi). Zresztą praktyka prawnicza też nie była mu obca. Przez rok – potem już tylko śpiew (no i wino).
Na początku kariery miał szczęście poznać dwa wielkie głosy: bluesmana Zucchero i tenora Luciano Pavarottiego. Stali się ojcami chrzestnymi jego sukcesu, za ich sprawą zyskał bilet wstępu na salony i stadiony. No i do sanremeńskiego teatru Ariston – bo to z kawałkiem, który wyszedł spod ręki Zucchero, zaprezentował się w 1994 r. na festiwalu piosenki włoskiej. Miał 35 lat, czarną skórzaną kurtkę i akompaniował sobie na fortepianie. W Polsce powiela się informację, jakoby wygrał tamten festiwal. Niezupełnie. Owszem, pokonał wszystkich konkurentów, ale w kategorii Nowe Propozycje (inaczej debiuty). Rok później, w głównym konkursie, zajął czwarte miejsce. Tyle że tym czwartym utworem było „Con te partirò”, późniejszy przebój nad przebojami.