„Ludzie zawsze zmuszają mnie do potwierdzenia swojego punktu widzenia, ale ja po prostu tego nie robię”. Lanthimos często powtarza to zdanie, gdy jest pytany, o czym są właściwie jego filmy. Krytycy i publiczność poznali już wystarczająco dobrze jego styl, przyzwyczaili się do dziwności świata, w których smutni bohaterowie łamią ustalone zasady, zachowują się w zgoła nienaturalny sposób, co każdy interpretuje po swojemu. Sukces dwóch ostatnich dzieł reżysera opierał się na podrzucaniu stosunkowo łatwych do rozwikłania metafor wpisanych w przerysowane, gatunkowe kino, dodatkowo zniekształcone przez szaloną wyobraźnię artysty. Sąsiadowanie w nich śmiesznych i potwornych scen było normą. Teraz wszystko to się zmieniło.
Poza prowokowaniem i wywoływaniem szoku estetycznego wiadomo, co najbardziej interesuje Lanthimosa. Jego filmy dlatego m.in. są tak dyskutowane, gdyż zmuszają do przemyślenia nie tylko reguł obowiązujących w sztuce, ale też wedle których społeczeństwa czy poszczególne jednostki urządzają swój świat. Łamiąc ustalone zasady gry albo wyznaczając arbitralnie nowe, najczęściej absurdalne granice dopuszczalnych zachowań, Grek lubi sprawdzać, co mieści się jeszcze w obrębie naszej poczytalności, a co już zahacza o czyste szaleństwo. Słowem, Lanthimos uświadamia nam, że to, co chcielibyśmy uznać za poszukiwanie wolności, prowadzi, rzecz jasna, do jej utraty. Bo jeśli jakiś śmiałek ma ochotę kwestionować obowiązujący porządek oraz konwencję – czeka go piekło.
Czytaj też: Lanthimos, czyli ubogie istoty
„Rodzaje życzliwości”, granice wolności
W „Rodzajach życzliwości” również chodzi o abstrakcyjną refleksję o podstawowych, najbardziej uświęconych wartościach, stanowiących fundament człowieczeństwa. Można definiować je różnie. Lojalność, miłość, wiara. Ufność, bezpieczeństwo, nadzieja. Lub po prostu – granice wolności właśnie.
Film składa się z trzech nowel (każda trwa prawie godzinę), w których grają zawsze ci sami aktorzy wcielający się w różne role, co z jednej strony jest zabiegiem komediowym, ale w tym przypadku chodzi raczej o wrażenie przypadkowości, wymienności przypisywanych funkcji, pasji, obsesji, losowo przydzielonych kostiumów. W życiu można grać ofiarę, innym razem sadystę. Jedynie sceneria za oknem nie ulega zmianom.
Doskonałym wprowadzeniem w surrealistyczną atmosferę „Rodzajów życzliwości” jest pierwsza historia, obrazująca totalne zdominowanie uległego, posłusznego pracownika przez szefa bajecznie bogatej korporacji. Układ polegający rzekomo na dbaniu o dobrostan urzędnika polega na zmuszaniu go do przestrzegania pozornie oczywistego harmonogramu. Plan obejmuje rutynowe, błahe czynności, takie jak lektura „Anny Kareniny”, jadanie posiłków o sztywno ustalonych porach, aż po te ingerujące w sferę intymną, np. wybór kandydatki na żonę czy wymaganie zgody na odbycie stosunku seksualnego (też o określonej godzinie).
Wszystko w imię zapewnienia szczęścia niewolnikowi, a tak naprawdę zaspokojenia kaprysu jego pana. Konflikt rodzi się wtedy, gdy pracownik odmawia powtórzenia wykonania zadania narażającego jego życie. Na wyznaczonym skrzyżowaniu ma doprowadzić do wypadku samochodowego, w wyniku którego śmierć ma ponieść nieznana mu osoba.
Czytaj też: Dlaczego Lanthimos do mnie nie napisał?
Lanthimos chce widza zaskoczyć
Druga nowela porusza kwestię patriarchalnych relacji w ramach małżeństwa ściśle przestrzegającego przyjętych (wymuszonych) obowiązków. Mężczyzna wykonujący zawód policjanta został nauczony być obsługiwany przez cichą, bierną, pokorną partnerkę. Ona, biolożka, zna tytuł jego ulubionej piosenki, godzi się na przynoszenie mu do pokoju posiłków, spełnia jego najskrytsze pragnienia, a nawet chętnie godzi się na zbiorowy seks z zaprzyjaźnioną parą. Sielanka trwa do czasu, aż kobieta nie zostanie odnaleziona po zaginięciu w wyniku zatonięcia łodzi, na której prowadziła badania. Policjant upiera się, że wróciła do niego całkiem inna osoba, gdyż nie spełnia już chętnie i bezwarunkowo jego zachcianek. Kobieta sama podejmuje inicjatywę, buntuje się, zamiast służenia zaczyna od niego wymagać poszanowania swoich praw. Kończy się to tym, że jemu się wydaje, że świat kompletnie zwariował. Wypierając rzeczywistość, zaczyna się leczyć u psychiatry, natomiast żona dokonuje aktu samounicestwienia.
W trzeciej, najmniej oczywistej opowieści chodzi o rytuały religijne podtrzymujące niezdrowe stosunki w społeczeństwie. Bohaterka po porzuceniu męża i córki zostaje przyjęta do sekty, gdzie nagrodą za dobre sprawowanie jest seks ze starcem – guru i kapłanem wspólnoty. Wyznawcy karmieni są jego łzami, a zaufanie polega na podjęciu się zadania odnalezienia mesjasza, nowego duchowego przywódcy, który potrafi wskrzeszać zmarłych.
Z opisu może się wydawać, że w każdej z nowel zostaje skompromitowany skądinąd doskonale nam znany ład. Nic zgoła jednak nie wydaje się w tym filmie od razu czytelne. „Variety” doradza, aby przed wyciągnięciem ostatecznych wniosków obejrzeć go jeszcze raz. Lanthimos faktycznie tak konstruuje akcję, by widz czuł się stale zaskakiwany. Na ekranie króluje absurd porównywalny tylko z rebelią, jaką pół wieku temu miał odwagę przeprowadzać w kinie Buñuel.
Czytaj też: Emma Stone. Talent nie z tego świata, fenomenalna w każdym gatunku
Cztery minuty oklasków
Tym bardziej jest to niesamowite, że Grek pracuje obecnie nie w Europie, tylko w najbardziej skostniałej instytucji, jaką jest Hollywood. To, że wciąż tam robi autorskie filmy, a także co ma do powiedzenia, przeczy wszelkim zasadom wyznawanym w mainstreamowej sztuce. Jakim cudem mu się to udaje?
Niezwykłe kreacje stworzyli w trylogii Emma Stone, Jesse Plemons, Willem Dafoe, Margaret Qualley, Hong Chau. Scenariusz jest dziełem Efthymisa Filippou, stałego współpracownika reżysera, dla którego napisał wcześniej „Zabicie świętego jelenia”, „Lobstera”, „Alpy” i „Kła”, co tłumaczy w pewien sposób trudniejszy charakter „Rodzajów życzliwości”. Nie wiadomo, jak zareaguje na film jury (oklaski po premierowym seansie w Grand Theatre Lumiere trwały zaledwie cztery minuty). Pewne wydaje się tylko to, że była to jak dotąd najoryginalniejsza propozycja w głównym konkursie festiwalu.