W związku z rzeką
Stanisław Baj: malarz z Podlasia, portrecista Bugu. „Katuję się tym dążeniem, nie mogę odpuścić”
Dołhobrody na Podlasiu – pogranicze trzech kultur, religii i języków, gdzie wciąż żyje się w rytmie pór roku i pulsowania Bugu.
Tu jest wszystko, czego artyście potrzeba. Stodołę, stawianą jeszcze w latach 50. wespół z ojcem, przerobił na pracownię. W wolnych chwilach sadzi drzewa, kosi trawę, lubi pracować fizycznie. Wrócił na ojcowiznę, choć mógł pozostać w Warszawie, gdzie od kilkudziesięciu lat wykłada na ASP. Twierdzi, że mentalnie nigdy nie opuścił Podlasia. Dobrze rozumie wiejską kulturę i zasady, które pozwalają trwać małym społecznościom.
Bug wydaje się pana obsesją, skąd ona się wzięła?
Szczerze? Sam nie wiem. Na początku skakałem za tą wodą, czasem aż pod Wyszków. Dopiero gdy zacząłem obserwować ją w jednym zakolu, ze skarpy na Sugrach, zacząłem widzieć więcej: zmienność żywiołu, upływający czas. O świcie często poluję na mgły, wtedy rzeka wydaje się niewinna. W mroku nocy kojarzy się z przepastnością śmierci, jest dla mnie symbolem przemijania. Ktoś mógłby powiedzieć: jaki banalny temat. Sam kiedyś trochę się go wstydziłem, ale ile w nim tajemnicy i dramaturgii. Chciałbym oddać istotę rzeki w malarstwie. Uchwycić miękkość linii między światłem i cieniem, żeby było idealnie jak w naturze. Katuję się tym dążeniem, nie mogę odpuścić. Coraz więcej we mnie pokory, ale i mobilizacji.
Bug na pana obrazach od ponad 25 lat zmienia swój nastrój w zależności od pory roku, pogody, temperatury światła. Kiedy jest najciekawszy do malowania?
Latem, kiedy ma niski stan i wynurzają się kamienie, które niemiłosiernie tną lustro wody jak diament. Czasem tak mnie ten widok zahipnotyzuje, że maluję, choć na rzece nie widać już niczego.
Podglądanie pana podczas pracy kojarzy się ze spektaklem teatralnym.