Kolejka górska ze słów
George Saunders dla „Polityki”: Lubię wytrącać czytelników ze spokojnej lektury
JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Pana opowiadania ze zbioru „Dzień wyzwolenia” są niepokojące. Wydają się przesuwać granice tego, co dopuszczalne. Chodzi o to, że łatwo jako ludzie możemy dostosować się do nieludzkich warunków.
GEORGE SAUNDERS: – W każdych czasach, w których popełniano zbrodnie, większość żyjących wówczas ludzi nie postrzegała tego jako horroru. Weźmy na przykład amerykańskie niewolnictwo. W listach z tamtych czasów nawet ludzie, którzy w deklaracjach się temu sprzeciwiali, w zasadzie to akceptowali – dyskutowali o tym rozsądnie, a potem szli na kolację. Jestem pewien, że przyszłe pokolenia spojrzą na nas i powiedzą: „Jak oni mogli do tego dopuścić?”. Lubię wytrącać czytelników ze spokojnej lektury.
Opowiadanie „List miłosny”, które dostajemy przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, pokazuje, jak można utracić demokrację za sprawą niewielkich ustępstw. Ludzie sami się zgadzają na utratę wolności i autonomii. Co można z tym zrobić?
Myślę, że napisałem to opowiadanie, żeby podkreślić szczególny ludzki dylemat: że historia się dzieje, a my w większości przypadków ją obserwujemy, czasem tylko jesteśmy w nią zamieszani. I dzieje się tak, że „dobrzy ludzie nic nie robią” – i nawet jesteśmy w stanie ich w pewnym sensie zrozumieć, ale trzeba potem, niestety, za to zapłacić. Lubię narratora tego opowiadania – to w zasadzie jestem ja sam – ale chciałbym też wyrwać go z otępienia. Tak właśnie czuję się teraz, gdy zbliżamy się niebezpiecznie do kolejnej prezydentury Trumpa. Co możemy zrobić? Cóż, są rzeczy, które powinniśmy robić: głosować, finansować, pisać o tym. Jednak mimo tego wszystkiego, co zrobimy, Trump może wygrać.