Sześć lat na pustyni
„Diuna”, część druga. Jak powstało tak niezwykłe widowisko? Zaglądamy za kulisy
Od chwili ogromnego sukcesu, jakim okazały się „Gwiezdne wojny”, Hollywood gorączkowo poszukiwało nowej kosmicznej historii, która mogłaby przyciągać do kin równie liczne rzesze widzów. Powieść „Diuna” Franka Herberta była idealną kandydatką. I tu, niczym w „Gwiezdnych wojnach”, mamy młodego mężczyznę odkrywającego w sobie niezwykłe zdolności, dzięki którym może odmienić losy Wszechświata. Herbert wpisał ten wątek w szerszą historię dwóch zwaśnionych arystokratycznych rodów – Atrydów i Harkonnenów – walczących o władzę nad pustynną planetą Arrakis, na której znajdują się złoża drogocennego surowca zwanego przyprawą. To on umożliwia rozwój technologiczny i podróże międzyplanetarne. Kto zatem kontroluje Arrakis, ten kontroluje cały Wszechświat (o postaciach i wątkach książki szerzej pisaliśmy po premierze pierwszej części).
I choć w historii – oryginalnie opisanej przez Herberta w powieści wydanej w 1965 r. – drzemał ogromny potencjał, tkwił w niej też problem: jej ekranizacja wymagała sporego budżetu, a ponadto pomysłu na to, jak skrócić opasły tom do wartkiej, mniej więcej dwugodzinnej ekranowej opowieści. Podejmowano wiele prób. Chilijski surrealista Alejandro Jodorowsky chciał kręcić film z muzyką Pink Floyd i Salvadorem Dalím w jednej z ról, później zadania podjął się – ale je porzucił – Ridley Scott. Udało się dopiero w 1984 r. Davidowi Lynchowi, który dla tego projektu miał zrezygnować z reżyserowania jednego z epizodów „Gwiezdnych wojen” – „Powrotu Jedi”. Powstała w ten sposób „Diuna” – z młodym Kyle’em MacLachlanem w głównej roli Paula Atrydy i muzycznym gwiazdorem Stingiem jako demonicznym Feyd-Rauthą Harkonnenem – nie została jednak dobrze przyjęta przez widzów.