Polskie bagno
„Rojst”, czyli polskie bagno. W serialu o przeszłości odbijają się nasze czasy. Efekt zdumiewa
„To Marian Hanys, nowa twarz polskiego biznesu, szeroki wachlarz usług” – przedstawia granego przez Wojciecha Kalarusa lokalnego gangstera w trzeciej i ostatniej części „Rojsta” barman w Piekiełku – barze z dansingiem w podziemiach Hotelu Centrum. Nowy sezon ma podtytuł „Millenium”, akcja toczy się tuż przed końcem starego tysiąclecia. Znane z poprzednich części miejsca przechodzą lifting, zmieniają się nazwy, moda, a z telewizora Robert Makłowicz poucza widzów: „W tym stuleciu nie robimy zakupów w sklepikach, tylko w marketach, to era megamarketów”.
Zarazem jednak rozmaite „nowe twarze” do złudzenia przypominają stare. „Gorszy pieniądz zawsze wypiera lepszy i po każdej gnidzie przychodzi następna” – komentuje zachowanie nowego prokuratora Leśniaka Witold Wanycz (Andrzej Seweryn), dziennikarz „Kuriera”, w tym sezonie już emerytowany, pozbawiony złudzeń i zanurzony w dramatycznej przeszłości, swojej i miasta, którą porzuca okazjonalnie i głównie z przymusu.
Przeszłość ta związana jest z lasem na Grontach, grzęzawiskiem symbolizującym w „Rojście” (tytuł oznacza bagno) lokalny klimat nienazwanego, zbudowanego z tajemnic i przemilczeń, miasta w południowo-zachodniej Polsce, jednego z tych, które po drugiej wojnie światowej wymieniło mieszkańców. Na pytanie, skąd jest, Wanycz odpowiada: „Jak wszyscy tutaj – nie stąd”. W lesie na Grontach Armia Czerwona, nie bez wsparcia przybyłych ze Wschodu Polaków, urządziła obóz internowania dla wysiedlonych niemieckich rodzin, z masowymi gwałtami i morderstwami. W kolejnych dekadach do zakopanych tam ciał dołączały następne: ofiary lokalnych porachunków, wymierzania sprawiedliwości na własną rękę, bezmyślnej nienawiści i zaszczucia, SB i wilczego kapitalizmu.