Izabella Cywińska, legenda teatru i ekranu. Wierzyła, że kultura chroni przed rozbiciem
Rządziła i reżyserowała odważnie i twardą ręką, ale wiedziała też, kiedy wycofać się na drugi plan i odpuścić. Godziła rozsądek z emocjami, czym, choć nie bez wyjątków, zdobywała szacunek decydentów oraz miłość współpracowników i widzów.
Izabella Cywińska i jej teatr eklektyczny
Jako jedna z niewielu otrzymała pozwolenie, by obejmując dyrekcję w Kaliszu w 1970 r., zwolnić tamtejszy zespół aktorski i stworzyć własny, zaufany, z którym wspólnie będzie realizować program – z sukcesem. Zwolnionym znalazła etaty u zaprzyjaźnionych dyrektorów teatrów. Gdy w 1981 r., na fali karnawału Solidarności, w poznańskim Nowym wystawiła „Oskarżony: Czerwiec pięćdziesiąt sześć” według scenariusza, który napisała z dziennikarzem Włodzimierzem Branieckim, o starciach manifestantów z policją w czerwcu 1956 r. w Poznaniu – w konsekwencji nie otrzymała obiecanej dyrekcji w warszawskim Teatrze Na Woli i po wprowadzeniu stanu wojennego została internowana na sześć tygodni. W 1989 r. to do niej zwrócił się Tadeusz Mazowiecki, szukając ministra kultury do swojego niekomunistycznego rządu.
Jako dyrektorka tworzyła teatr eklektyczny, otwarty na różne estetyki i potrzeby różnych widzów. Eksperymenty formalne sąsiadowały w nim z teatrem politycznie zaangażowanym, adaptacje klasyki z wystawieniami współczesnych tekstów. Jako reżyserka równie chętnie sięgała po klasykę (Zapolska, Gombrowicz czy Czechow), co po współczesne teksty, od Dygata przez Schaeffera, z ulubionym Myśliwskim na czele.
Nie bała się niepopularnych decyzji
Urodziła się w 1935 r. we Lwowie, wychowywała w rodzinnym majątku Kamień Puławski na Lubelszczyźnie, a potem życie dzieliła między Wielkopolskę i Warszawę. Zanim skończyła reżyserię w warszawskiej AT (wtedy PWST), studiowała na poznańskim UAM etnografię, w latach 1970–73 dyrektorowała w Kaliszu, żeby na kolejne 16 lat osiedlić się w Poznaniu i stworzyć z Teatru Nowego jedną z głównych scen PRL.
Warszawa zaś to ministerstwo kultury, gdzie próbowała przeprowadzić kulturę przez transformację ustrojową, nie bojąc się niepopularnych decyzji. Dzisiejsza decentralizacja systemu, z podziałem na teatry finansowane przez samorządy, województwa i ministerstwo, to jej dzieło. Uchroniło to teatry przed całkowitym podporządkowaniem władzy PiS, choć partia przez osiem lat rządów nie ustawała w dążeniu do celu.
To także reżyserowanie na stołecznych scenach: we Współczesnym, w Powszechnym czy nieudana dyrekcja w Ateneum w latach 2008–11, gdzie jej wizja teatru nie pokrywała się z wizją zespołu, który zresztą sam ją do siebie zaprosił. To teatr telewizji, gdzie chętnie sięgała po prozę Wiesława Myśliwskiego („W poszukiwaniu zagubionego buta”, „Dotknięcia” według „Widnokręgu”, „Saksofon” na podstawie „Traktatu o łuskaniu fasoli”). I reżyseria filmowa. Jest autorką przewrotnego filmu telewizyjnego „Cud purymowy” (2000), wizualnie i aktorsko wypieszczonych „Kochanków z Marony” (2005) według prozy Jarosława Iwaszkiewicza, z Karoliną Gruszką, Krzysztofem Zawadzkim i Łukaszem Simlatem w rolach głównych.
Oraz głośnego serialu „Boża podszewka” (1997) według prozy wspomnieniowej Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz – sagi rodzinnej osadzonej na Wileńszczyźnie w latach 1900–45 – oprotestowanego przez konserwatywne środowiska kresowe jako zbyt wyzwolony obyczajowo. W tym serialu swój talent pokazała Danuta Stenka, co stało się dla tej świetnej aktorki przepustką do ogólnopolskiej kariery.
Warszawa to dla Cywińskiej też dom. Mieszkanie na Starówce, dzielone z mężem, aktorem Januszem Michałowskim i kotem Bułatem, czy kawiarnia pobliskiego hotelu Bristol, w której lubiła się umawiać na spotkania.
Kultura ma siłę, ale trzeba być czujnym
W ubiegłorocznym Forum Przyszłości Kultury, organizowanym przez Teatr Powszechny w Warszawie, nie mogła już uczestniczyć, przysłała list, który warto przytoczyć w całości, bo to rodzaj jej credo:
„W tych dniach ludzkość znowu zrobiła wielki krok do przodu. Popchnęła asteroidę napotkaną na swojej drodze. Asteroida nie uderzy w naszą planetę, a mogło tak być. Pomyślałam: kultura ma jeszcze większą siłę.
Kultura, nie tylko ta semantyczna, pomaga nam w odnalezieniu odpowiedzi na jedno z najważniejszych pytań: kim jesteśmy – my, ludzie. Pomaga rozszyfrować tajemnice, przybliżyć nam sensy, do których odnalezienia zmierzamy. Szukamy ich każdy dla siebie, każdy inaczej. Kultura przyciąga nas jak cud, który dla niektórych jest większy od cudu istnienia.
Płyniemy wśród klęsk żywiołowych na niespotykaną dotąd skalę – wokół wojny, pożary, powodzie i globalne ocieplenie zwiastujące koniec naszego świata. Płyniemy i próbujemy nie utonąć.
Kultura rzeczywiście jest – jak powiedział Adam Michnik podczas wieczoru wręczenia ostatniej Nagrody Nike – naszym »kołem ratunkowym«. Broni naszą społeczność przed rozbiciem, chroni przed życiem bez rozumienia nie tylko samych siebie, ale innych, tych najbliższych i tych najdalszych, z którymi przyszło nam żyć razem na naszej ziemi i w naszej ojczyźnie. Może nas ochronić przed życiem bezrozumnym.
Kultura zawsze wymaga przekraczania tego, co było, i tego, co jest – przekraczania dotychczasowych sposobów myślenia, istniejących konwencji, obyczajów, sposobów komunikacji, dotychczasowego ładu. Nie da się jej całkowicie oderwać od tradycji, bo stanie się niezrozumiała.
Kreacyjna natura człowieka sprawia, że w każdym momencie może rodzić się początek. I to jest nasza nadzieja. Był czas, w którym Isadora Duncan otwierała ścieżkę myślenia o tańcu, na której po wielu latach znalazła się Pina Bausch. Zdarzyły się dni, w których Meyerhold w Rosji, a Jaracz w Polsce dali artystyczny przykład Jerzemu Grotowskiemu. Takie dokonania i takie procesy to spuścizna, z której i my czerpiemy.
W tych wyjątkowo trudnych czasach trzeba być jednak czujnym. Kultura może być bowiem użyta jako środek opresji. Aleksander Świętochowski, nasz wybitny humanista, ostrzegał: »Tradycja może stać się polipem na ludzkich mózgach. Powinna być szanowana, ale nie powinna zasłaniać nam nowego«. Wielcy manipulatorzy – mali także! – chcąc sobie podporządkować ludzi, wtłaczają im własne widzenie świata ideologizujące kulturę. Zaprzeczają tym samym wolności, bez której kultura umiera.
Przyszło nam żyć w czasie, gdy kultura stała się polem bitwy. To nie jest normalne. Życzę państwu – i sobie – żeby prowadziła nas w niemilitarny i w nieobumarły czas”.