Zgubiłam swój lęk
Kinga Dębska dla „Polityki”: Humor mnie ratuje i to przenika na ekran, łagodząc gorycz
KINGA DĘBSKA: – Dlaczego ja?
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Sama mi powiedziałaś, że „kinga” po japońsku znaczy prezent świąteczny.
Zawahałam się, bo rozmawiamy pierwszy raz, chociaż znamy się ponad dwie dekady, całe moje zawodowe życie. Razem pracowaliśmy w „Pegazie”.
Pamiętam cię jako przebojową dziennikarkę zajmującą się kinem.
Przebojową? Sama pamiętam siebie jako lekko zakompleksioną. W telewizji pracowali razem z nami moi starsi koledzy: Andrzej Saramonowicz, Tomek Konecki – dziś odnoszący sukcesy reżyserzy. Gdzie mi tam wtedy było do nich. Ja byłam świeżo upieczoną absolwentką japonistyki i studentką dziennikarstwa. W dodatku samotnie wychowującą kilkuletnią córeczkę.
Do tego wrócimy. Lubisz święta?
Lubię, lecz od kiedy zostałam seniorką rodu (Boże, jak to brzmi), bo nie żyją moi rodzice, nie żyje mama mojego męża, trochę mnie jednak one męczą. Na mnie spoczął ciężar organizowania rodzinnych uroczystości. Nie jest łatwo pogodzić obowiązki zawodowe czynnej reżyserki z rolą gospodyni. Mimo to staram się co roku urządzać wigilie w Milanówku. Mamy tam dom, duży stół. Maciek, syn mojego męża z rodziną, Marysia, brat Zbyszka, moja siostra z bliskimi mogą czuć się swobodnie. Lubię luźną atmosferę. Rok temu, gdy okazało się, że wracam 22 grudnia z Japonii, ponieważ przygotowywałam tam film, umówiłyśmy się z siostrą, że tym razem ona wszystko ogarnie. Wyglądało to tak, że walcząc po podróży z jet lagiem, zasnęłam z głową na talerzu. W tym roku, żeby odpocząć od obowiązków dekorowania choinki, rozdawania prezentów i tak po prostu, żeby pobyć ze sobą, spotkaliśmy się 11 listopada przy pieczonej gęsi. A na święta wyjeżdżamy na krótkie wakacje do Hiszpanii.