Kraj, który płonie
Kraj, który płonie. W Gdyni odżyło kino historyczne. To już nie są grzeczne czytanki
Zdobywca Złotych Lwów „Kos” Pawła Maślony to wprawdzie kino historyczne pełną gębą, mocno osadzone w XVIII-wiecznych realiach, ale od patriotyczno-narodowych czytanek dzieli je przepaść. Film o insurekcji kościuszkowskiej – jak podkreślał Filip Bajon, przewodniczący jury – jest dziełem kompletnym, w zasadzie tylko inspirowanym dawnymi dziejami. Wydaje się też, m.in. dzięki gatunkowej zabawie zaproponowanej przez twórców, szczególnie atrakcyjnym tytułem dla młodzieży. Dużo jest tu zapożyczeń z krwawego kina zemsty Tarantino, sporo makabrycznej atmosfery „Domu złego”. Całości patronuje ironiczne spojrzenie Andrzeja Wajdy – bo „Wesele” czy „Pan Tadeusz” również, tylko znacznie delikatniej, przestrzegały przed krajem, który płonie, i bezhołowiem.
Maślona, autor olśniewającego debiutu „Atak paniki”, pokazuje ojczyznę właściwie nieznaną z podręczników historii, za to świetnie rozpoznaną w rewolucyjnej książce Adama Leszczyńskiego „Ludowa historia Polski”. Bohaterem jest przybywający z zagranicy Tadeusz Kościuszko, którego celem jest wzniecenie powstania przeciwko Rosji, lecz otoczenie, w jakim przyszło mu działać, to gnębiona przez zdeprawowane elity pańszczyźniana wieś. Chłopi, parobkowie, kijem i batem upokarzani przez panów, marzą o odwecie. Bieda, nędza, głód, przemoc, z drugiej strony szlacheckie samodzierżawie. Polska podzielona, nienawistna, nasycona strachem i pychą, której z cynizmem i wyższością przygląda się napawający się swoją bezkarnością rosyjski oficer, drwiący z głupich „poliaczków”, że nigdy nie wygrali jeszcze żadnego powstania.
Narodowa niemoc
W „Kosie” nie ma miłych scen ani spektakularnej batalistyki, są za to długie, groteskowe rozmowy przy stole zawalonym bronią, prowadzone przy partyjce pokera.