Polska na hallyu
Polska też jest na hallyu. Jak k-pop podbija świat i trafia w gusta generacji Z
„Diabolicznie głupi plan stworzenia najpopularniejszej piosenki na świecie” – grzmiał recenzent portalu Pitchfork, pisząc o singlu promującym album „Utopia” popularnego rapera Travisa Scotta. Do udziału zaprosił on bowiem The Weeknda, pierwszego artystę ze 100 mln słuchaczy miesięcznie w Spotify, a także Bad Bunny’ego (jego płyta „Un Verano Sin Ti” ma najwięcej odsłuchów w historii tego serwisu). Gigantomańskie zapędy zdradzał też tytuł utworu skupiający się nie na treści, lecz próbie zwrócenia na siebie uwagi: „KPOP”.
To do k-popu wypada nawiązać – choćby w tytule – jeśli chce się jeszcze bardziej urosnąć pod względem zasięgów. Przede wszystkim jednak wielkie zachodnie gwiazdy chcą zrozumieć muzyczno-marketingową taktykę koreańską, żeby lepiej trafić w gusta słuchaczy z generacji Z – także tych mieszkających w Polsce, bo sztandarowy, obok serialowych k-dram, przykład soft power Korei Południowej zaczyna święcić coraz większe triumfy w naszym kraju. Nieprzypadkowo w Warszawie odbędzie się festiwal muzyczny mający napędzić zainteresowanie k-popem w całej Europie Środkowej.
K jak kontrola
K-pop w swojej obecnej formie wygląda jak ucieleśnienie snu pragmatyka. Powstały w 1992 r. gatunek doszedł do perfekcji w niepozostawianiu niczego przypadkowi i wytworzył skomplikowany, ale perfekcyjnie działający system – jeśli zdarzy się tu porażka komercyjna, może mieć tylko jednego rodzica: artystkę lub artystę.
Nie byłoby to możliwe bez hojnych, acz zrozumiałych ekonomicznie dotacji od państwa. Jak podaje „The World Financial Review”, sam skład BTS – bodaj najbardziej rozpoznawalny zespół k-popowy – wygenerował w 2019 r. dla Korei Południowej 4,6 mld dol.