Kultura

Denzel Washington kontra camorra. Trzecia część „Bez litości”: jak wypada?

Kadr z filmu „Bez litości 3” Kadr z filmu „Bez litości 3” mat. pr.
„Bez litości” to nie jest kino, po którym widzowie powinni oczekiwać fabularnych zaskoczeń. Tu liczy się sprawnie poprowadzona akcja, charyzmatyczny odtwórca głównej roli i wyraziste postaci drugiego planu.

Blisko dekadę po premierze pierwszej części „Bez litości” Denzel Washington wraca do roli Roberta McCalla, byłego marine i agenta wywiadu wojskowego, który – gdy wymaga tego sytuacja – broni ludzi skrzywdzonych przez organizacje przestępcze. Broni, warto dodać, nie przebierając w środkach, bo jest świetnie wyszkolonym i opanowanym zabójcą.

Trzecia część zaczyna się od krwawej jatki: McCall rozprawia się z sycylijskim gangiem, lecz sam ledwo uchodzi z życiem. Ciężko ranny trafia pod opiekę doświadczonego – i zaskakująco dyskretnego – lekarza w miasteczku Altamonte. Powoli wraca do zdrowia, w międzyczasie daje odpowiedni cynk ambitnej agentce CIA Emmie Collins (gangsterzy, których zlikwidował, byli ważnym ogniwem przemytu narkotyków do Europy), aż w pewnym momencie uznaje, że Altamonte to jego miejsce na ziemi i pora wreszcie odpocząć po latach znaczonych przemocą i krwią. Oczywiście nie będzie mu dane: miasteczko ma swoje problemy z wyjątkowo brutalnymi działaniami camorry, a gdy mafiosi zaczynają grozić przyjaciołom Roberta, ten nie zamierza rzecz jasna siedzieć z założonymi rękami.

Kino zemsty rządzi się swoimi przewidywalnymi prawami, więc można mniej więcej domyślać się, co następuje dalej. Ale „Bez litości” to nie jest kino, po którym widzowie powinni oczekiwać fabularnych zaskoczeń. Tu liczy się sprawnie poprowadzona akcja, charyzmatyczny odtwórca głównej roli, wyraziste (nawet jeśli mocno stereotypowe) postaci drugiego planu. Tego wszystkiego „Bez litości” nigdy nie brakowało, a trzecia część jest efektownym zwieńczeniem całej serii. Można oczywiście narzekać na scenariuszowe klisze, zwłaszcza dotyczące pokazywania Włoch: z jednej strony okrutna mafia nękająca lokalną społeczność, z drugiej urokliwe miasteczko, w którym zasadniczo wszyscy albo siedzą w kawiarniach, albo zajmują się sprzedażą świeżych ryb lub ewentualnie gotują pyszne jedzenie (choć sfilmowane tak, że naprawdę wywołuje chęć przeprowadzki).

Czytaj też: Denzel Washington. Dojrzewanie do wielkości

Mściciel z sumieniem

W ostatnich latach Denzel Washington grywał nieco rzadziej: między drugą (nakręconą w 2018 r.) a trzecią częścią „Bez litości” pojawił się tylko w dwóch, za to dość istotnych produkcjach: kryminalnym dramacie „Małe rzeczy” oraz w tytułowej roli w „Tragedii Makbeta” w reżyserii Joela Coena. Wyreżyserował też film „A Journal for Jordan”, niezbyt entuzjastycznie przyjęty przez amerykańską krytykę. W jego bogatym dorobku „Bez litości” może wydawać się błahostką i być może on sam tak tę serię traktuje: jako odskocznię od ważniejszych, często niezależnych projektów oraz szansę przypomnienia się szerokiej publiczności. Przy całej serii współpracował z reżyserem Antoine’em Fuquą, z którym na planie spotyka się regularnie: po raz pierwszy podczas zdjęć do „Dnia próby” (2001) – Washington za rolę skorumpowanego detektywa dostał (po raz drugi w swojej karierze) Oscara.

Nawet jeśli „Bez litości” jest w karierze Washingtona pozycją o mniejszym znaczeniu, to nie znaczy, że aktor ją sobie odpuszcza. Być może nie starcza mu już sił, żeby na ekranie udawać niepokonanego – wszak powoli zbliża się do siedemdziesiątki – ale ewentualne niedostatki fizyczne Fuqua sprytnie maskuje sprawnym montażem i prostym scenariuszowym zabiegiem: McCall wraca przecież do sił po postrzale. A jednocześnie Washington daje tej dość stereotypowej postaci tyle głębi i refleksji, na ile tylko pozwala scenariusz. Nie jest to wiele, ale wystarczająco dużo, by bohaterowi „Bez litości” w dalszym ciągu kibicować.

Polski dystrybutor dopisał do tytułu „Ostatni rozdział” być może z nadmiernym optymizmem: co prawda producenci i sam gwiazdor zapowiadali, że trzecia część wieńczy dzieło, lecz już po premierze Antoine Fuqua deklarował, że jest gotów do dalszej pracy, jeśli tylko Denzel Washington zadeklaruje chęć wrócenia do roli. Mówi się też o ewentualnym prequelu całej serii (rolę McCalla mógłby zagrać John David Washington, syn Denzela). „Bez litości” to w końcu bardzo żywotna franczyza: oryginalny serial „The Equalizer” (w Polsce wyświetlany jako „McCall”) z Edwardem Woodwardem w roli głównej doczekał się w latach 80. czterech sezonów. Zaś już po premierze filmu z Washingtonem stacja CBS wyprodukowała nową wersję, w której główną bohaterką była Robyn McCall, grana przez Queen Latifah (u nas serial pt. „Agentka McCall” pokazywał m.in. Canal+).

Wydaje się więc niemal pewne, że McCall, mściciel z sumieniem, któregoś dnia wróci. W jakiej formie i postaci, to się jeszcze okaże.

„Bez litości 3. Ostatni rozdział”, reż. Antoine Fuqua, prod. USA, 109 min

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną