Kultura

Barbie o krok od samobójstwa. Co film mówi o nas i naszym świecie

Co Barbie i Ken mają zrobić ze swoją nowo uzyskaną podmiotowością? Co Barbie i Ken mają zrobić ze swoją nowo uzyskaną podmiotowością? materiały prasowe
Na prawicy pojawiają się głosy, że film jest za bardzo woke. Na lewicy krytykują, że dzieło promuje kapitalizm, zamiast krytykować utowarowienie kobiecej seksualności. A co „Barbie” mówi o przyszłości relacji damsko-męskich? Uwaga: spojlery.

W świecie Barbie wszystko ma podwójne znaczenie. Kobiety sprawują tutaj niepodzielną władzę, a mężczyznom nie przyjdzie na myśl nic innego, jak tylko dobrze wyglądać na plaży. Od razu widzimy jednak, że to również alegoria patriarchatu – rzeczywistości, w której rządzą wyłącznie mężczyźni, a uprzedmiotowione kobiety mają wyglądać i pachnieć.

Czytaj też: 42 wcielenia Barbie. Co obejrzeć, zanim wybierzemy się do kina

Wojna klas, wojna płci

Podobnie ma się sprawa z głównymi postaciami filmu, czyli Barbie i Kenem. Stereotypowa Barbie – lalka w oryginalnej wersji, tj. o smukłej figurze i włosach w kolorze blond, grana przez Margot Robbie – należy w Barbie Landzie do klasy panującej. Tyle że w wyniku incydentalnego oddziaływania ze strony ludzkiego świata zaczyna ją nachodzić myśl o nieuchronnej śmierci. To nasuwa wątpliwość, czy rajska kraina Barbie nie jest tylko pięknym kłamstwem.

Po wizycie w ludzkim świecie Barbie przekonuje się, że idea dziecięcej zabawki, symbolizującej dziewczynkę, która może się stać, kim tylko chce, wcale nie rozwiązała wszystkich problemów społecznych. I stopniowo wyzwala się z roli, która była jej dotąd przypisana. Musi szukać dla siebie drogi w zmieniającym się świecie. To tak samo jak współczesny mężczyzna – dotąd milcząca, wypierająca uczucia, surowa głowa rodziny, która teraz musi sobie znaleźć nowe miejsce w partnerskiej kulturze równości płci.

Czytaj też: Po co Disney przerabia na filmy swoje animacje sprzed lat

A co będzie z Kenem?

Analogicznie możemy spojrzeć na Kena, granego przez Ryana Goslinga. Z pozoru jest to figura mężczyzny, który nie może już liczyć na szacunek wyłącznie z tego tytułu, że jest mężczyzną. Teraz musi być użyteczny. Tyle że Ken umie tylko być na plaży – nie potrafi nawet wejść do wody ani nikogo na tej plaży uratować. Gdy zatem w trakcie wyprawy do ludzkiego świata dowiaduje się o idei patriarchatu, o której nigdy dotąd nie słyszał, jest zachwycony. I w poczuciu zagrożenia dla swojej tożsamości szybko przerabia Barbie Land na Kendom, w którym mężczyźni po prostu są – wypoczywają, piją piwko i uprawiają mansplaining – a kobiety mogą jedynie służyć im pochwałami i bezwarunkową akceptacją. Oto lustrzane odbicie lęku konserwatywnego mężczyzny przed nową kulturową władzą kobiet.

Ale Ken jest też figurą kobiety, która w przeszłości miała odgrywać rolę kwiatka do kożucha, ponieważ jej znaczenie było wtórne wobec społecznego statusu mężczyzny – a teraz zyskuje prawdziwą podmiotowość. Ken wyjaśnia Barbie, że w Barbie Landzie tak naprawdę nie ma dla niego miejsca, bo w opowieści zawsze jest tylko „Barbie i Ken”. A zatem Ken właściwie nie wie, kim mógłby teraz być – został przecież stworzony do uwielbiania Barbie, tyle że ona wcale nie jest nim zainteresowana. Barbie proponuje zatem, że przecież każde z nich może być odrębnym, wartościowym istnieniem: może być „i Barbie, i Ken”. I kiedy lalki zbiorowym wysiłkiem obalają patriarchat, kończąc krótki żywot Kendom, stereotypowa Barbie zadaje pełne solidarności pytanie: a co teraz będzie z Kenem? W nowych warunkach wytwarzamy nowe modele męskości i kobiecości.

Czytaj też: Czarny scenariusz. Największy od lat strajk scenarzystów i aktorów

I’m Kenough

Zostaje zatem jeszcze jeden problem, a mianowicie: co Barbie i Ken mają zrobić ze swoją nowo uzyskaną podmiotowością? Zarówno w odniesieniu do Barbie, jak i Kena pozornie naturalny porządek społeczny zostaje podważony – okazuje się, że wcale nie jest niezmienny i oczywisty, lecz przez kogoś wymyślony. I dla wszystkich wynikają z tego pewne wyzwania.

Bo przecież stereotypowa Barbie reprezentuje nieosiągalny ideał piękna, symbolizuje oczekiwania niemożliwe do spełnienia. Z kolei Ken nie ma może szczególnych zdolności, ale to ogółem poczciwy gość. A przecież każdemu należy się szacunek – wartość kobiety czy mężczyzny nie powinna zależeć wyłącznie od aktualnej definicji ich użyteczności dla dominującej grupy; to byłoby właśnie uprzedmiotowienie.

W filmie znajduje to rozwiązanie w odpowiadających sobie ideach Zwyczajnej Barbie oraz I’m Kenough. Lalki dochodzą do wniosku, że Barbie nie musi przecież przejawiać żadnych wyjątkowych właściwości, lecz może być zwykła, normalna. Natomiast Ken zdaje sobie sprawę, że może utrzymać poczucie własnej wartości – że jest w porządku, że wystarcza – nawet jeśli nie jest geniuszem, a Barbie nie chce się z nim związać.

Janusz Wróblewski recenzuje „Barbie”

Barbie przeciwko rewolucji

Zakończenie filmu może się jednak wydać dwuznaczne, a dla niektórych nawet rozczarowujące. Z początku Barbie zastanawia się nad swoją przyszłością i dochodzi do wniosku, że jako abstrakcyjny ideał nie jest już aktualna ani potrzebna, nie przyniosła kobietom wyzwolenia – tymczasem chciałaby istnieć jedynie jako siła pozytywna i twórcza. Dlatego w pewnym momencie wydaje się, że wybierze śmierć.

Samobójstwo Barbie byłoby radykalnym aktem politycznym – i w filmie było chyba za dużo różu, nie mówiąc o udziale w produkcji firmy Mattel, czyli producenta lalki, żeby mogło do tego dojść; sprzedaż mogłaby ucierpieć. Byłaby to jednocześnie scena, na którą twórcy przypuszczalnie nie mogliby się zdecydować z powodu poprawności politycznej – w kontekście współczesnej wrażliwości na sprawy zdrowia psychicznego i w obawie o odbiór takiego zakończenia wśród nastoletniej widowni.

Otrzymujemy więc rozwiązanie, które wygląda jak ironiczny unik. Wbrew nadziejom lewicy nikt nie obala kapitalizmu – wręcz przeciwnie, filmowi menedżerowie Mattela od razu uznają, że nowy model Zwyczajnej Barbie będzie się sprzedawać znakomicie. Wbrew obawom prawicy nie ma też żadnej kulturowej ani politycznej rewolucji – nikt nie ustanawia nawet równości płci, ponieważ relacje między ludźmi wciąż trzeba mozolnie negocjować. Jest trochę przestrzeni na sprawczość, na zmianę w najbliższym otoczeniu, ale nie za dużo.

Zamiast totalnej rewolucji Barbie wybiera zwykłe życie w ludzkim świecie i w ostatniej scenie… idzie do ginekologa – jak bowiem wiadomo, oryginalna zabawka nie w pełni odzwierciedla ludzką anatomię. W sumie można na to spojrzeć ostrzej niż tylko jak na unik: oto pozornie wyzwolona z uległości Barbie, która wcześniej odmówiła bliskości Kenowi, w pierwszym kroku na wolności sprowadza się do roli obiektu seksualnego, zamiast pozostać świadomie aseksualna. Z drugiej strony, jeśli chce teraz uczynić coś ludzkiego i twórczego, to może szykuje się do roli matki?

Tak czy inaczej, idea polega na tym, że Barbie – podobnie jak drewniany Pinokio – staje się człowiekiem. A właściwie z abstrakcyjnego symbolu staje się konkretną, podmiotową, żywą istotą. W tym znaczeniu jej wybór nie jest w pierwszej kolejności polityczny: powinna wybrać taką drogę, jaką sama chce, a nie taką, jaką my chcemy. W takim razie w ostatniej scenie mogłaby zrobić cokolwiek i byłoby to w porządku. Jeśli Barbie była o krok od motywowanego ideologicznie samobójstwa i zamiast tego wybrała zwykłe, a pewnie nawet przyjemne i dostatnie życie, to taki wybór ostatecznie brzmi dość zdrowo. Oto może rewolucja na miarę kultury doświadczonej dystopijnymi rojeniami XX-wiecznych totalitaryzmów – wybrać własne słowa na opisanie własnego życia w warunkach nieredukowalnej ambiwalencji. Śmierć przyjdzie, ale później.

Czytaj też: Ryan Gosling. Jak twardziel został chłopakiem Barbie

Pojednana różnorodność, czyli etyka Barbie

„Barbie” to wybitne kino współczesne. Podobnie jak w niedawnym hicie „Wszystko wszędzie naraz” w spektakularny sposób łączy estetykę popkultury z filozoficznym motywem przejścia od etyki nowoczesnej do ponowoczesnej. Aby zastanowić się nad kulturowym znaczeniem tego filmu, na koniec zatrzymajmy się jeszcze na tej ostatniej sprawie.

W największym skrócie można powiedzieć, że nowoczesność to jeden wzorzec dla wszystkich. Mogą to być obiektywne prawa nauki albo uniwersalne prawo moralne, jak w filozofii Immanuela Kanta; może być jeden mit narodowy. Ważne jest to, co teoretyczne, abstrakcyjne, konieczne i powszechne. W kolejnym ruchu pojęciowym poddajemy takie ogólne zasady skrupulatnej krytyce – i okazuje się np., że w oświeceniowym obrazie świata nie ma zbyt wiele miejsca na ludzkie czucie, a niektóre rzekomo konieczne i powszechne prawa społeczne tak naprawdę wyrażają arbitralne upodobania XIX-wiecznych mężczyzn.

W odróżnieniu od tego etyka ponowoczesna dochodzi do wniosku, że sens życia można znaleźć nie w abstrakcyjnej przyszłości, nieskończonym postępie, podboju rzeczywistości, lecz tu i teraz – np. w doświadczeniu bliskości i troski. Wartościowe jest to, co praktyczne, konkretne, przypadkowe, relacyjne, materialne, skończone. A zatem wartościowych może być wiele małych rzeczy, a niekoniecznie jedna wielka rzecz.

W filmie „Wszystko wszędzie naraz” Jobu Tupaki żyje równocześnie we wszystkich światach możliwych – nieskończone możliwości są dla niej aktualne i rzeczywiste. To jednak prowadzi do poczucia depresyjnej pustki: jeśli wszystko jest jednocześnie możliwe i realne, to ostatecznie nic nie ma znaczenia. Bohaterka znajduje ukojenie od nadmiaru bodźców w odnowionej, bezpośredniej relacji z matką. Wtedy ucieczka z konkretnego, skończonego świata nie jest już potrzebna.

Z kolei „Barbie” jest filmem o pojednanej różnorodności. Wszystko zaczyna się od próby ułożenia relacji między kobietami a mężczyznami. Jeśli jednak każdy ma znaczenie, jeśli każdego należy traktować podmiotowo, to będzie nam zależało na utrzymaniu pluralizmu, ponieważ ludzkiej różnorodności nie będzie można zredukować albo usunąć. W takim razie dogmatyczne zasady dotychczasowego porządku społecznego, który opierał się na dominacji jednej płci nad drugą, zostają odrzucone na rzecz koncepcji sprawiedliwości, która polega na niekończącym się negocjowaniu relacji między różniącymi się i równymi sobie podmiotami.

Czy płyną z tego jakieś nauki polityczne, można powątpiewać – jest to raczej film o kulturze, a nie polityce. Warto jednak odnotować, że z owej próby pojednania nie wynika żadna naiwna utopia – Gloria, ludzka matka nastolatki, która w filmie podsuwa lalce Barbie myśli o nieuchronnej śmierci, sama wyznaje w pewnym momencie, że tak naprawdę bywa mroczna i miewa szalone pomysły, chociaż dotąd bała się do tego przyznać; tymczasem otwarte wyrażenie prawdy o sobie pomaga jej odzyskać dobry kontakt z własną córką. Ostatecznie chodzi zarówno o poznanie siebie, jak i proces budowania dojrzałych relacji międzyludzkich, co zawsze wymaga pracy.

Czytaj też: Barbie nie hańbi. Od lalki do ikony

Natomiast pewna słabość opowieści polega może na tym, że „Barbie” wciąż jest filmem dydaktycznym. Chyba najlepiej wyraża się to w komentarzu narratorki, która mówi w pewnym miejscu, że jeśli w tej scenie twórcy chcieliby lepiej przedstawić argument (make the point), że nawet Barbie nie może być idealnie piękna, to nie powinni obsadzać w tej roli Margot Robbie. Autorzy filmu w dalszym ciągu chcą więc wyrazić w dziele jakieś pretensje. Wciąż jest to zatem w istotnej mierze dzieło w kanonie postmodernizmu – gdzie postmodernizm jest rodzajem pasożytniczej krytyki kultury, autoironicznego komentarza do nowoczesności, a nie bezpośrednim i bezpretensjonalnym wyrazem nowej formacji kulturowej, która w naturalny sposób i w spokoju ducha buduje na przeszłości; spełnionej ponowoczesności.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama