O czym śnią Włosi
O czym śnią Włosi. Są zimni i ciepli, nie mówią o jedzeniu. Ziemia się tu trzęsie cały czas
JACEK GÓRECKI: – Federico Fellini mówił, że „sny są jedyną rzeczywistością”. O czym pan śni we Włoszech?
PIOTR KĘPIŃSKI: – Kiedy śnię w Rzymie, bardzo często widzę chłodną Warszawę. Lejtmotywem tych marzeń są wysokie, czyste budynki, powiedzmy gdzieś na Woli. Wchodzę do jednego z nich, siadam przy jakimś bardzo małym stole pokrytym szronem, zamawiam niegazowaną wodę. Przychodzi kelner, stawia przede mną wysoką szklankę. A ja jej nawet nie dotykam. Czekam. Jakbym chciał, żeby ten chłód trwał wiecznie. Polska we śnie zastępuje mi klimatyzację. Rzym jest kolorowy i żywy, ale w lecie, zwłaszcza w sierpniu, piekielnie gorący i wilgotny. Na dodatek pełen wirujących w powietrzu śmieci. Warszawa na tym tle to oaza czystości, ale i mentalna lodówka, którą, mieszkając od lat za granicą, bardzo często bezpodstawnie idealizuję.
A o czym śnią dzisiaj Włosi?
Młodsze pokolenie – na pewno o lepszym życiu. Niekoniecznie we Włoszech. Mam znajomego z Avezzano, który cały czas krąży po Europie. Był zachwycony Berlinem, ale krótko. Wylądował na jakiś czas w Londynie, ale też nie zagrzał tam miejsca. Obecnie całkiem dobrze zarabia w Lizbonie. Zresztą na zarobki nigdzie nie narzekał. Niemniej z Niemiec uciekał z powodu jedzenia. Anglia według niego to absolutna kulinarna pomyłka. Dlatego koniec końców osiadł w Portugalii. Ma niewiele ponad 30 lat. Jego rodzice nigdy w życiu Italii by nie opuścili. Dla nich dolce vita nie było pustym hasłem. Dla niego to śmiech na sali. Jego koledzy też emigrują na potęgę.
Także do Polski?
W 2016 r. oficjalnie było zarejestrowanych u nas niewiele ponad 5 tys. Włochów. Dzisiaj może ich mieszkać nawet cztery, pięć razy więcej. Uwielbiają Warszawę, Wrocław, Kraków, Gdańsk.