Aktor pierwszej starości
Aktor pierwszej starości. Harrison Ford znowu jako Indiana Jones
O osobach, których twórcza kariera rozkwita ponownie po latach przerwy, mawiało się kiedyś, że przeżywają drugą młodość. W przypadku Harrisona Forda to określenie nie ma większego sensu. Hollywoodzki gwiazdor w świetnym stylu przeżywa właśnie pierwszą starość, nawet jeśli od dawna wraca do ról, które kiedyś przyniosły mu sławę. Teraz znów możemy go oglądać w roli Indiany Jonesa, kultowego archeologa-awanturnika, który najbardziej na świecie nienawidzi nazistów, a boi się jedynie węży.
„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” – pierwszy film z serii, którego nie wyreżyserował Steven Spielberg, za kamerą stanął specjalista od kina akcji James Mangold – stara się jednak przywrócić tytułowemu bohaterowi młodość całkiem dosłownie. Kilkanaście minut spędzamy w towarzystwie Indiany Jonesa w wieku ledwo średnim, a dzięki cyfrowej obróbce Harrison Ford zamiast osiemdziesiątki ma znów czterdzieści parę lat i tłucze hitlerowców jak za dawnych czasów.
Technologia, która pozwala na „odmładzanie” aktorów, robi znaczące postępy. Jeszcze kilka lat temu po premierze „Irlandczyka” Martina Scorsesego część krytyków narzekała, że na ekranie Robert De Niro ma może wygładzone zmarszczki i przyciemnione włosy, lecz głos i ruchy człowieka w zaawansowanym już wieku. Jednak hollywoodzcy twórcy uczą się na własnych i cudzych błędach, więc odmładzane gwiazdy coraz bardziej przypominają siebie sprzed lat, a coraz mniej cyfrowe awatary. A kwestią czasu jest wykorzystanie animacji komputerowej, technologii deepfake i programów AI do stworzenia w pełni wiarygodnych cyfrowych wersji popularnych aktorów. „Mogę jutro wpaść pod autobus, ale moje role będą się wciąż pojawiać” – mówił Tom Hanks w popularnym podkaście Adama Buxtona.