Bazar jako baza
Architektka Aleksandra Wasilkowska: Bazary interesują mnie bardziej niż katedry
PIOTR SARZYŃSKI: – Bezpośrednio po odebraniu naszej nagrody wyjechała pani na tydzień. Nowe projekty? Nowe miejsca?
ALEKSANDRA WASILKOWSKA: – Tak. Byłam w Rzeszowie, gdzie przygotowujemy plan ogólny z halą targową w jego centrum. To bardzo ciekawy kontekst, szczególnie że Rzeszów stał się poniekąd miastem przyfrontowym i wielokulturowym. A stamtąd pojechałam do Bydgoszczy, by złożyć wniosek o pozwolenie na budowę szkoły, którą projektuję.
A ja zapraszam na trzeci – wyimaginowany – wyjazd. Proszę sobie wyobrazić, że jest pani w nowym kraju, w nowym mieście. Co odwiedza pani w pierwszej kolejności: lokalny bazar czy zabytkową katedrę?
Bazary interesują mnie bardziej niż katedry. Szczególnie w krajach o odmiennej od naszej kulturze.
A czy nie jest tak, że w gruncie rzeczy wszystkie te bazary i targi są do siebie podobne? Stragany, stoiska, budki, wystawki, handlarze i kupujący…
Otóż nie. Każde targowisko jest inne, można by chyba tworzyć nieskończony zbiór ich typologii. Za każdym razem pojawia się wartość dodana, wynikająca z lokalnych uwarunkowań. Zwłaszcza gdy się wnika w różne ukryte na pierwszy rzut oka ich właściwości: ekonomiczne, własnościowe, historyczne itd. Targowiska to miejsca napięć, zderzenia różnych interesów i konfliktów. Ale też czynniki zaskakujące, jak choćby astrologiczne reguły. Na przykład w krajach azjatyckich zakazane jest stosowanie liczb 2 i 4, uznawanych za symbol śmierci. A więc nie może być dwóch schodków czy czterech sąsiadujących straganów. W Bangkoku targowisko działa na torach kolejowych. Gdy nadjeżdża pociąg, stragany są w sekundę składane, a za chwilę znowu rozkładane. W Wenecji spotyka się stragany pływające. W Gruzji z kolei na każdym targowisku jest kran i stół, by ludzie mogli na miejscu umyć i zjeść to, co kupili.