Sztuka to nie katecheza
Andrzej Chyra dla „Polityki”: Ciągle się dusimy w katolickim skansenie
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Tylko nie o roli, powiedziałeś. To o czym mamy rozmawiać?
ANDRZEJ CHYRA: – Pretekstów jest mnóstwo.
Więc zacznijmy od wyborów. Co one przyniosą Polsce?
Mam nadzieję, że zmianę władzy. Ale podziały w społeczeństwie zostaną. Po 1989 r. zabrakło nam doświadczenia i wiedzy, czym jest demokracja. Polacy nie ufają politykom, więc nie ma napływu nowych wartościowych ludzi. Wychowały nas zabory, komuna. Cieszymy się, jak cokolwiek dostajemy, bo generalnie niewiele nam się należy – mentalnie pozostaliśmy niewolnikami. A Kościół to usankcjonował i przyklepał na każdym poziomie.
Jak wygra opozycja, też będziemy się dusili w katolickim skansenie?
Oczywiście. Nie rozdzieliliśmy państwa od Kościoła jak zachodnie demokracje.
Bo rządzący Polską po 1989 r. odwdzięczyli się Kościołowi za rolę, jaką odegrał w obaleniu komunizmu.
Tak, ale to myślenie jest oparte na fałszywym założeniu. Dlaczego musimy się odpłacać Kościołowi? Jeżeli Kościół chce odgrywać rolę przewodnika duchowego, to ma taką możliwość. Tak się składa, że polski Kościół jest największym posiadaczem. Prowadzi rozległe interesy. Nie podlega polskiej jurysdykcji. Nie płaci podatków. Dzięki konkordatowi jest praktycznie nietykalny. Dla Kościoła najważniejsze jest dobro Kościoła. Dobro dzieci jest również tej zasadzie podporządkowane. Tak było zawsze. Najpierw jest Bóg, potem Kościół i głowa Kościoła, dalej cała hierarchia, a dopiero potem wierni, czyli człowiek – najpierw wierzący, a na koniec ci, którzy nie pójdą do nieba. Jak na obrazach sądu ostatecznego, weźmy Memlinga, bo mamy go w Gdańsku. A ten tryptyk jest naprawdę wart zobaczenia. Zaskakuje m.in. wielką tęczą, która łączy i dzieli niebo z ziemią i życie ze śmiercią.