„Gratulujemy”, „Wiwat Johnny” – krzyczały transparenty ustawione wokół festiwalowego pałacu. Francuskie media, relacjonujące wtorkową ceremonię otwarcia najbardziej prestiżowego festiwalu na świecie, skrupulatnie wychwytywały tego rodzaju hołdy składane amerykańskiemu gwiazdorowi, traktując go jak wyklętego bohatera znów koronowanego na idola popkultury. Maszerując po czerwonym dywanie w nienagannie skrojonym garniturze ze ściągniętymi do tyłu włosami, Depp nie wyglądał na pewnego siebie. Rzadko się uśmiechał, chętnie rozdawał autografy i tylko na chwilę zdjął przeciwsłoneczne okulary. Zdenerwowanie łatwo zrozumieć.
Johnny Depp o Hollywood nie myśli
Szczególnie krytyczna wobec aktora amerykańska prasa liczyła na konferencję prasową, która odbyła się następnego dnia, ale żadne kłopotliwe pytanie nie padło, gdyż paść nie mogło. Zasłaniając się tłokiem na ulicach, Depp przyszedł mocno spóźniony. Czasu ledwie starczyło na zasłużone brawa i ukłony. „Czy czułem się bojkotowany przez Hollywood? Cóż, trzeba być ślepym, żeby się w tym momencie nie zorientować, że to coś w rodzaju szaleństwa” – zdążył odpowiedzieć. „Czy teraz czuję się bojkotowany? Nie, wcale. Nie myślę o Hollywood. Nie czuję większej potrzeby tam wracać”.
Przyznał też, że trudno mu było przejść jako osoba publiczna przez cały ten proces zniesławienia. „Większość z was, którzy czytaliście różne doniesienia o mnie przez ostatnie pięć lub sześć lat, musi wiedzieć, że większość z tego to wyssana z palca, z premedytacją napisana fikcja” – powiedział. Aktor sprzeciwił się również określeniu jego występu we francuskim filmie jako „powrotu”. „Ciągle zastanawiam się nad słowem »powrót«, ponieważ nigdzie nie wychodziłem – podkreślił. – W rzeczywistości mieszkam ok. 45 minut drogi stąd. Zawsze byłem w pobliżu”.
Ciągnące się odium przepychanek prawnych i dwóch procesów z Amber Heard (w tym jednego wygranego) obnażyło nieciekawe kulisy życia prywatnego Deppa, niszcząc mu reputację. Podniesienie się z takiego upokorzenia wymaga niesamowitej determinacji oraz dowodu, że umiejętności aktorskie wciąż stanowią jego najmocniejszą stronę. Na szczęście rola Ludwika XV w najnowszej superprodukcji Maïwenn „Jeanne Du Barry”, pierwsza od wybuchu afery, choć zaskakująco skromna i bardzo wyciszona, niewątpliwie potwierdza jego charyzmę i talent.
Johnny Depp dla „Polityki”: Wolę, żeby mnie skreślono
„Jeanne Du Barry”, melodramat bez emocji
Sam film, podobnie jak gala utrzymana w bardzo konwencjonalnej formule politycznej poprawności (zabrakło przemówienia Zełenskiego), został ciepło przyjęty, trudno jednak ukryć, że okazał się niewypałem. Zamiast obrazoburczej wizji naszpikowanej pikantnymi szczegółami nieobyczajnego romansu legendarnej kurtyzany i francuskiego króla, reżyserka zaproponowała wygładzoną, czasami wręcz bajkową wersję tego związku, wyglądającego chwilami jak disneyowska kreskówka. Nie twarde rozliczenia z brutalną historią z akcentem na niemoralne zachowanie i kontrowersje. Tylko budzące śmiech rytuały, oszałamiająco barwne kostiumy (sponsorowane przez Chanel) i zalotny uśmiech Madamme Du Barry granej przez reżyserkę zajmują na ekranie nieproporcjonalnie dużo miejsca. Lecz nie to przesądziło o tym, że widowisko, jedynie momentami intrygujące, wydaje się zwyczajnie płaskie czy, jak ocenił recenzent „The Hollywood Reporter”, wręcz nijakie.
Filmowi brakuje emocji. Jak na melodramat kończący się dla dwojga kochanków gwałtowną śmiercią (Ludwik XV zmarł na ospę, Jeanne Du Barry została ścięta na mocy wyroku Konwentu Narodowego w trakcie rewolucji francuskiej) trudno się losami tego związku przejąć albo czegoś nieoczywistego o nim dowiedzieć. Maïwenn jak ognia unika pokazywania seksualności, będącej podstawą ich fascynacji. Intrygi dworu polegają głównie na strojeniu groteskowych min przez córki króla. O ambicjach sprawowania władzy przez piękną faworytę nie pada ani słowo.
Czytaj też: Tajemnicza śmierć w rodzinie Ludwika XIV
Kobieta do towarzystwa
Życie Du Barry osnute było wokół niekończących się skandali: ciała wystawionego na sprzedaż, seksu za przywileje. Do tego dochodzi przyprawiający o zawrót głowy awans społeczny. Jeanne du Barry urodziła się jako bękart. Swego ojca, prawdopodobnie zakonnika z zakazem sprawowania posługi kapłańskiej, nigdy nie poznała. Wychowywała ją matka, wiejska kucharka – za biedna, by zaspokoić nawet własne potrzeby, dorabiająca jako prostytutka. Gdy córka dorastała, wokół zaczęli krążyć alfonsi, zwabieni jej urodą rozpustnicy (często bardzo bogaci) i seksualne drapieżniki.
W XVIII-wiecznej Francji pozycja kobiet się nie liczyła. Nie przewidziano dla nich miejsca w życiu społecznym. Nie posiadały też praw politycznych, odmawiano im możliwości kształcenia, artystkami czy wolnomyślicielkami gardzono. Nieważne, czy były piękne, brzydkie, czy nadawały się do małżeństwa lub nie – miały zajmować się domem i opiekować dziećmi. Buntowniczkom pragnącym odegrać mimo to jakąś rolę pozostawał jedyny wybór: zakon albo świadczenie usług seksualnych.
Du Barry postanowiła zostać damą do towarzystwa u boku kolejnych, coraz to zamożniejszych i bardziej wpływowych mężczyzn. „To wyjaśnia, dlaczego ówczesne kobiety idealnie wpasowywały się w system patriarchalny, nigdy go tak naprawdę nie krytykowały ani nawet nie kwestionowały” – tłumaczy w nocie prasowej francuska historyczka Cecile Berly, znawczyni XVIII w. i autorka wielu książek poświęconych tamtej epoce.
Czytaj też: Depp vs. Heard. Co wynika z tej sprawy?
W filmie Maïwenn tego się nie czuje
W filmie Maïwenn Jeanne Du Barry nie jest żadną skandalistką, nawet łamanie przez nią sztywnej etykiety panującej w Wersalu jawi się jako niewinna zabawa. Reżyserka, owszem, humanizuje ją, próbuje się skupić na odwadze, inteligencji, woli walki w celu zdobycia przez nią majątku, ale już nie władzy politycznej.
Maïwenn podkreśla w wywiadach, że zafascynowała się jej postacią po obejrzeniu „Marii Antoniny” Sofii Coppoli (grała ją Asia Argento). Od tego momentu nie ustawała w wysiłkach sfilmowania jej biografii w stylu przypominającym „Barry’ego Lyndona” Kubricka. „Jeanne du Barry uwiodła mnie, bo jest dumną przegraną. Ale również dlatego, że jej życie było podobne do mojego, choć to niejedyny powód. Zakochałam się w jej nieustępliwości, w atmosferze tamtych czasów. Ona musiała zostać kurtyzaną, łóżko króla było idealną do tego trampoliną. Jak należy się poruszać we wrogim środowisku, pokazała jej Madame de Pompadour, starsza od niej inna metresa Ludwika XV, której miejsce zajęła właśnie Du Barry. Po śmierci Ludwika XV ona nadal go kochała, dokonując niezwykłych rzeczy”.
W filmie tego się nie czuje. Patronuje mu ironiczny duch powieści łotrzykowskiej, tyle że dla współczesnego świata, dla feministek niewiele niestety z tego wynika.
Cannes 2023: powrót wielkiego kina. Wrażeń i kontrowersji nie zabraknie