DOROTA SZWARCMAN: – Właśnie wszedł na ekrany film „Tár” poświęcony dyrygentce, którą gra Cate Blanchett. Aktorka, która za tę rolę otrzymała nominację do Oscara, po premierze wspominała moment, gdy pierwszy raz stanęła przed orkiestrą. Powiedziała, że było to dla niej uczucie elektryzujące i czuła się jak królowa świata.
ANNA SUŁKOWSKA-MIGOŃ: – Tak, to jest elektryzujące, ale zarazem przerażające, bo wszystko jest w naszych rękach i można wiele zepsuć. Możemy być świetną inspiracją, ale też przyczyną wielkiej frustracji zespołu.
Pani jest jednak wyjątkowo dobrze przygotowana do tego szczególnego zawodu. Jest pani trzecim pokoleniem dyrygenckim w rodzinie.
Tak można powiedzieć. Babcia Basia, mama mojego taty [Piotr Sułkowski, wieloletni dyrektor Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie, a od tego sezonu – Opery Krakowskiej], studiowała w krakowskiej Akademii Muzycznej dyrygenturę chóralną. Uczyła w szkole muzycznej i prowadziła chór seniorów.
Kiedyś na uczelniach wypychano kobiety na dyrygenturę chóralną.
Babcia pewnie nawet nie myślała o symfonicznej. Tata wspomina, że kiedy studiował u prof. Jerzego Katlewicza, w ogóle nie było takiego tematu: to był zawód męski. Dziś trochę to rozumiem. To idealny zawód dla ludzi niezależnych, którzy nie są przywiązani do miejsca ani do rodziny lub mają przy sobie swoją drugą połówkę. Oczywiście to kwestia charakteru, a nie płci, ale często mówi się, że dyrygentura jest zawodem stworzonym przez mężczyzn i dla mężczyzn. Niezależnie od tego szczerze przyznaję, że spędzając dłuższy czas poza domem, tęsknię – za mężem, przyjaciółmi, rodziną. Jeszcze rok temu nie myślałam, że aż tak to będzie mnie dotykać. Teraz wiem, że wyjeżdżając na dłużej, warto zaplanować choćby pojedyncze wolne dni.