Kuba Borkowicz, rocznik 1989, nazywany jest artystą, choć chyba trafniej jest go uznać za kuratora sztuki. Rysunki, które przechowuje i wystawia na swoim ciele, należą do ponad 250 autorów. Każdy z nich wykonał je wedle własnego pomysłu – tuszem, pod skórą Kuby. Kolekcja stale się powiększa, a tworzą ją ludzie, których poznał na swojej życiowej drodze. Ma tu znaczenie doświadczenie autora – a raczej jego brak, bo tatuaż może zostawić tylko osoba, która nigdy wcześniej tego nie robiła.
Reporter POLITYKI się łapie. Kuba w swojej pracowni w centrum Poznania tłumaczy, co i jak: najpierw bierzesz kartkę i rysujesz projekt. Na początek najlepiej wybrać coś prostego, kształt złożony z kilku kresek. Później odrysowujesz go na kalce i przyklejasz do ciała. Na prawym przedramieniu jest jeszcze wolne miejsce. Dezynfekujemy je, nakładamy odrobinę wazeliny. Kuba włącza maszynkę i wręcza reporterowi. Igła wchodzi pod skórę płytko i przesuwa się po kształcie z kalki.
Kuba jest spokojny o efekt. W końcu nie o wartość wizualną tu chodzi, tylko o ideę.
Performance
Wszystko zaczęło się osiem lat temu od projektu zaliczeniowego na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Kuba miał zajęcia w pracowni performance’u prof. Izabelli Gustowskiej, uznanej artystki, której prace znajdują się w zbiorach m.in. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku (MoMA) i kilku Muzeach Narodowych w Polsce. Wraz z przyjaciółmi prowadził też amatorską galerię „oficyna”, w której organizowali wernisaże oraz imprezy z muzyką elektroniczną. Po jednej z takich imprez w pracowni znalazła się maszynka do tatuażu. Skąd się tam wzięła, nie wiadomo. Ale działała, więc Kuba poprosił przyjaciela, który nigdy wcześniej nie tatuował, żeby zrobił mu tatuaż.
Tak narodził się pomysł na zaliczenie pracowni.