Amerykański Instytut Filmowy uznał „Tár” za jeden z najlepszych dziesięciu filmów roku, a za wręcz najlepszy – New York Film Critic Circle, Los Angeles Film Critic Circle i National Society of Film Critics. „Tár” zwyciężył też w plebiscycie IndieWire, w którym głosuje 136 krytyków z całego świata. Grająca tytułową rolę Cate Blanchett zdobyła już Puchar Volpiego na festiwalu w Wenecji (gdzie film miał premierę światową), Złoty Glob oraz Critics Choice Award dla najlepszej aktorki – i ma duże szanse na Oscara.
Jednocześnie o mało który film krytycy i widzowie tak się spierali. Jest bowiem niejednoznaczny, lawiruje między gatunkami – od paradokumentu, przez dramat psychologiczny, do thrillera, nie pokazuje wprost i nie przesądza, co się naprawdę stało. Jedno jest jasne: bohaterka grana przez Blanchett, dyrygentka, której udało się rozwinąć olśniewającą karierę, spada z samego szczytu oskarżana o niewłaściwe zachowania seksualne. Obraz wielkości i upadku artystki pokazany jest tak sugestywnie, że wielu widzów po obejrzeniu filmu szukało w sieci informacji o Lydii Tár, wierząc w autentyczność tej postaci. Oczywiście mowa o widzach nieznających realiów świata muzyki poważnej, bo każdy, kto ma jakieś o nich pojęcie, wie, że nie tylko nigdy kobieta nie była szefową Filharmoników Berlińskich (ani najlepszych orkiestr amerykańskich), ale też nigdy kobieta nie była tej orkiestry koncertmistrzynią skrzypiec ani wiolonczel i raczej się na to nie zanosi. Patriarchat w tej akurat instytucji trzyma się mocno, inaczej niż w Filharmonii Drezdeńskiej, która w rzeczywistości gra w tym filmie (a sala koncertowa to przebudowana pięć lat temu sala drezdeńskiego Kulturpalast).
Polska premiera ma miejsce stosunkowo późno, więc jeszcze przed nią usłyszeliśmy o negatywnej reakcji jednej z najbardziej znanych dyrygentek, Amerykanki Marin Alsop.