Sukces i jego ofiary
Grzegorz Piątek: Gdynia w pewnym sensie była córką Warszawy
JAKUB KNERA: – Właśnie opublikowano raport „Szczęśliwy dom. Okolica bliska sercu” o życiu w polskich miastach. Kolejny, z którego wynika, że ludziom najlepiej żyje się w Gdyni. Dlaczego?
GRZEGORZ PIĄTEK: – Mieszkałem parę miesięcy w Gdyni, więc znam te zalety. Najlepiej jest w centrum: na wyciągnięcie ręki są morze i lasy. Gdynia łączy plusy dużego i małego miasta, a od lat panuje w niej silne poczucie dumy z własnej historii i tradycji, które wpływa na tę wysoką samoocenę.
Skąd bierze się to poczucie dumy miasta istniejącego formalnie raptem 100 lat?
Propaganda jeszcze przed wojną umacniała poczucie, że Gdynia jest miastem sukcesu, projektem, który Polsce wyszedł jako jedna z nielicznych rzeczy. To miało być coś, z czego cała Polska może być dumna, więc nie dziwię się, że dumna jest z siebie sama Gdynia. To zakorzenione w przekonaniach myślenie, które było świadomie kształtowane przed wojną.
A skąd to zainteresowanie Gdynią u varsavianisty?
To dla mnie wyjście poza sferę komfortu. Urodziłem się w Warszawie, a trzy moje poprzednie książki były warszawskie. Ale mieszkałem w Trójmieście jedną nogą w sumie trzy lata, a temat budowy Gdyni i odbudowy Warszawy wbrew pozorom nie jest tak odległy. To opowieść o tworzeniu nowoczesnego miasta w pierwszej połowie XX w. w Polsce i o politycznym uwikłaniu tego procesu.
Widząc tytuł „Gdynia obiecana”, trudno nie wyczuć ironii.
Gdy miałem spotkanie autorskie w Gdyni z książką o Warszawie pt. „Najlepsze miasto świata”, spodziewałem się, że ktoś powie, że to przecież Gdynia jest najlepsza! Ale tamten tytuł też był przecież prowokacyjny. Gdynia była miastem, po którym państwo, naród i poszczególni ludzie wiele sobie obiecywali.