Jego smutne, pomarszczone czoło, wysoka postura, charakterystyczny śląski zaśpiew w głosie świetnie się wpisywały w wizerunek opanowanego, solidnego powiernika, z którego emanuje rozsądek, lojalność, pewność, upór. Grał wojskowych, chłopów, partyjnych dygnitarzy, filozofów, a nawet św. Piotra (dwukrotnie). Spośród przeszło 500 ról w długiej, bo trwającej ponad pół wieku, teatralno-radiowo-telewizyjno-filmowej karierze sporo z nich przyniosło mu rozgłos. Do popularności miał trzeźwy stosunek. Zamiast grzać się w sławie, wolał zacisze własnego domu. W aktorstwie frapowało go to, że pozwalało mu się oderwać od codziennej rutyny. Nowe wyzwania traktował trochę jak psychoterapię.
Urodził się w Godowie na Górnym Śląsku. Jego ojciec pracował 40 lat w kopalni. Zgodnie z tradycją Franciszek Pieczka również miał zostać górnikiem albo – o czym marzyli rodzice – inżynierem. Jako najmłodszy z sześciorga rodzeństwa wybrał jednak fach artysty. Będziesz chodził głodny – ostrzegali bliscy. Na szczęście zdania nie zmienił. Uzyskawszy zgodę ministerstwa, zdał egzaminy i przeniósł się z politechniki w Gliwicach na warszawską PWST.
Polacy pokochali go za kultową rolę sympatycznego Gustlika z serialu „Czterej pancerni i pies”, siłacza dezertera z niemieckiej armii, który potrafi wyginać dłonią stalowe gwoździe, pełniącego funkcję ładowniczego w załodze czołgu „Rudy”. W przeciwieństwie do Janusza Gajosa Pieczka nie miał problemu z zaszufladkowaniem go wyłącznie do jednego typu ról. Ciągle dostawał ciekawe propozycje. Występował z dużym powodzeniem na scenach, m.in. Teatru Ludowego w Nowej Hucie, Starego Teatru, Powszechnego w Warszawie. Wspaniale zagrał Wodza Bromdena w „Locie nad kukułczym gniazdem” Zygmunta Hübnera czy Kreona w „Antygonie” w reżyserii Helmuta Kajzara.