Mówimy, że książki mają swoją własną historię. Historia „Szatańskich wersetów” (1988) Salmana Rushdiego jest posępna, a to się przełożyło całkiem dosłownie na życie pisarza. Dziś leży w stanie ciężkim w szpitalu, bo przed laty fundamentaliści irańscy skazali go na śmierć i obiecali nagrodę mordercy. Ajatollah Chomeini uznał, że „Wersety” są bluźnierstwem przeciwko Prorokowi, Koranowi i islamowi. A tego fundamentalizm nie może puścić płazem.
Tak powstały „Szatańskie wersety”
Rushdie nie jest Irańczykiem, ale wychował się w rodzinie umiarkowanych muzułmanów w Indiach. Od młodości mieszkał w Wielkiej Brytanii, w ostatnich latach przebywa w USA, gdzie w piątek dosięgnął go nóż napastnika. 75-letni pisarz odniósł ciężkie uszkodzenia ciała z ręki dwudziestokilkulatka z bliskowschodnimi korzeniami, mieszkającego w sąsiednim stanie.
Fatwa Chomeiniego, nigdy nieodwołana, zadziałała dwa pokolenia później. Nienawiść posiana przed ponad 30 laty wydała krwawe żniwo w miejscu uchodzącym za azyl, w którym ludzie sztuki i intelektualiści mogą bezpiecznie i swobodnie rozmawiać o ważnych dla nich sprawach. Okazuje się, że takich miejsc jest coraz mniej w dzisiejszym świecie.
Mam w domowej bibliotece pięć powieści Salmana Rushdiego. Jego temat to wielokulturowość, możliwość zachowania własnej tożsamości w epoce globalnej, w której żyjemy. Jego metodą jest rodzaj magicznego realizmu, który kunsztownie łączy oniryczne fantazje i humor z rzeczywistością i historią. Tak powstały „Szatańskie wersety”.
Czytaj też: Salman Rushdie o niedouczonej Ameryce
Furia fundamentalistów
Tytuł nawiązuje do podania, że prorok Muhammad miał włączyć do Koranu wzmiankę o żeńskich boginiach, ale w końcu uznał ją za pokusę podsuniętą przez Szatana. Imię proroka nie pada wprost, lecz strażnicy ortodoksji odtrąbili alarm dla muzułmanów. Pod hasłem, że pisarz ośmielił się drwić z religii. To wystarczyło, by wsród muzułmanów, szczególnie w Pakistanie, ale i w krajach zachodnich, wybuchły masowe i gniewne protesty. Wielu ich uczestników prawdopodobnie książki nawet nie przeczytało. Nieważne, liczyła się furia podsycana przez fundamentalistów.
Rushdie zszedł do ukrycia, przez długie lata miał przydzieloną ochronę policyjną. Niestety, nie mieli jej dwaj tłumacze powieści i jej wydawca, zaatakowani pod wpływem furii. Japoński tłumacz został zasztyletowany przed domem. Za fikcję literacką miał zapłacić życiem Salman Rushdie, zamiast niego zapłacił życiem tłumacz. Pierwsze polskie wydanie „Wersetów” ukazało się bez nazwiska tłumacza. Furia religijna zmieszana z nienawiścią do liberalnego Zachodu nie wdaje się w niuanse na temat wolności słowa i ekspresji artystycznej.
Czytaj też: Kim są i co mogą ajatollahowie
Iran w oczach świata
Z informacji w mediach wyłania się sylwetka napastnika jako sympatyka reżimu irańskiego i wielbiciela Chomeiniego. Szczególny podziw wzbudzały w potencjalnym mordercy bojówki chroniące teokrację. Jeden z ich dowódców zginął niedawno w ataku amerykańskim. Do motywu religijnego napastnik mógł więc dołączyć motyw zemsty politycznej.
Napaść potępił zachodni świat kultury i polityki – przed laty reakcje były podzielone – a pochwaliła go prasa irańska powiązana z reżimem. Iran nie jest jednak monolitem. W elicie władzy politycznej i religijnej ścierają się radykałowie i bardziej umiarkowani konserwatyści. Klątwy wydanej na Rushdiego żadna nie odwołała, ale bywały w politycznej historii Republiki Islamskiej momenty, gdy czynniki oficjalne o niej milczały. Teraz temat wróci za sprawą napaści i z pewnością nie poprawi wizerunku reżimu w oczach świata wolnego od fundamentalizmu u władzy.
Czytaj też: Koniec historii według Chomeiniego