Dobrze znaliśmy tę historię. Para gnębionych nastolatków w pewien kwietniowy dzień u kresu millennium odgrywa się na swoich prześladowcach – i symbolicznie na wszystkich innych szkolnych sadystach – za pomocą broni palnej i bomb samoróbek. Przy okazji giną też niewinni i ci, którzy w liceum tylko uosabiali bezlitosną piramidę fajności – sportowcy. Pakerzy, idole, ciacha to przecież równie dobry cel dla pogubionych, zakompleksionych „piwniczaków”, którzy sami mieli być z kolei ofiarami brutalnych strzelanek, kultury gotów, Marilyna Mansona i własnej nieatrakcyjności. Ubrani w czarne płaszcze Aniołowie Pomsty zasługiwali na potępienie – mówimy w końcu o mordercach – ale zarazem umieli wzbudzić też coś na kształt współczucia. Usiłowano ich nie tyle rozgrzeszyć, ile jakoś zrozumieć, i w rezultacie częścią winy obarczyć zjawiska i siły potężniejsze od tych dwóch zdesperowanych chłopców – tamtejszy system edukacji, przekazywaną z pokolenia na pokolenie tradycję pastwienia się nad słabszymi, kapitalizm czy Amerykę, przeżartą konsumpcjonizmem i głupawą popkulturą.
Sprawcy masakry w Columbine High School, podczas której zastrzelono 13 osób, a ponad 20 zostało rannych, zyskali mroczną, ogólnoświatową sławę. U co poniektórych, którzy ochrzcili się columbinerami, nawet status męczenników. Erica Harrisa i Dylana Klebolda naśladowano przed amatorskimi kamerami wideo i domowymi ołtarzykami, odnoszono się do nich w piosenkach, grach komputerowych, dokumentach i filmach fabularnych. Przykładem może być tutaj choćby znakomity i porażający zarazem „Słoń” Gusa Van Santa. Niestety, wzorowano się na nich również w prawdziwym świecie i z użyciem prawdziwej broni.
Jednym z zadań, jakie postawił przed sobą Dave Cullen, amerykański pisarz i dziennikarz, było przedarcie się ku prawdzie przez obowiązujące dotąd efekciarskie narracje, na pozór niepodważalne oceny i wygodne dla władz tudzież opinii publicznej wyjaśnienia.