Prowokator i prorok
David Cronenberg: prowokator i prorok. Jego nowy film jest bezlitosny
Cronenberg to klasyk, wciąż jednak na tyle kontrowersyjny, że niektórzy wolą unikać powrotu do jego wymagającej mocnych nerwów twórczości, by nie tracić resztek dobrego humoru. Kanadyjski reżyser, piewca determinizmu, tropiciel nieświadomego, przeświadczony o destrukcyjnej sile popędów seksualnych, konsekwentnie od pół wieku w kolejnych filmach przekonuje na przykładzie samobójczych działań ludzkości w celu poprawy gatunku, że zanim spotka nas nieuchronna zagłada, cywilizację czekają przerażająco długie konwulsje. „Nic nie jest prawdą. Wszystko jest dozwolone” – motto Hassana I Sabbaha, średniowiecznego mędrca z Persji, umieszczone w czołówce jednego z jego filmów doskonale odzwierciedla mało przyjemny sposób myślenia ekscentrycznego twórcy.
We wchodzących właśnie do polskich kin „Zbrodniach przyszłości” już w pierwszej scenie matka morduje swoje dziecko. Dusi je poduszką, gdyż ośmiolatek okazał się genetycznym mutantem (żywi się plastikiem). W innej scenie widzimy mężczyznę zaszywającego sobie oczy i usta, za to – w różnych miejscach – wyrastają mu uszy. Cronenberg przedstawia świat niedalekiej przyszłości, w którym ludzkość zdołała pozbyć się bólu, nauka pokonała wirusy i bakterie. Operacje na żywych organizmach mogą się odbywać w dowolnym miejscu i z udziałem publiczności. Chirurgia stała się sztuką dla sztuki, ludzi pasjonuje tworzenie nowych tkanek i nieznanych dotąd narządów wewnętrznych. Niekoniecznie w celach naukowo-medycznych, co niektórzy traktują jak wyzwanie.
Ta konceptualna opowieść w stylu wczesnych prac reżysera (scenariusz powstał dwadzieścia lat temu), mówiąca o wysiłku tworzenia w niemoralnym, zdeformowanym świecie niepohamowanej konsumpcji miała początkowo nosić tytuł „Painkillers”.