Gdy w 1994 r. przygotowano w Montrealu bodaj największą retrospektywę malarki, dziennikarz „Newsweeka” zapytał: „Kto ma rację w sprawie Łempickiej: krytycy czy gwiazdy kina?”. To na pozór absurdalne pytanie trafiło jednak w sedno niekończących się i trwających do dziś sporów wokół spuścizny artystki. Z jednej bowiem strony jej obrazy otoczyli uwielbieniem i kolekcjonują celebryci: Madonna, Jack Nicholson, Barbra Streisand, projektant mody Wolfgang Joop czy słynny producent muzyczny David Geffen. Ceny na aukcjach zaś imponująco rosły. W 1990 r. po raz pierwszy sprzedano jej obraz za ponad milion dolarów. A niecałe 30 lat później „La tunique rose” wylicytowano za 13,3 mln dol., a „Portret Marjorie Ferry” jeszcze wyżej – za 21,2 mln dol.
Upomniała się o nią także kultura masowa. W częstotliwości ozdabiania jej pracami plakatów, kalendarzy, kubków czy notesików mogłaby śmiało rywalizować z „Pocałunkiem” Gustava Klimta i z aniołkami Rafaela Santi z Kaplicy Sykstyńskiej. Zaś spektakl oparty na epizodycznej znajomości artystki z Gabrielem D’Annunzio bił rekordy popularności w USA, ale też w Polsce, gdzie został wystawiony dwukrotnie: w 1990 i 2004 r. Powstał nawet spektakl o… tamtym spektaklu („Powrót Tamary”). Wydano kilka biografii, często wykorzystywano jej prace na okładkach książek, a nawet powstał poświęcony jej życiu musical, który premierę miał w 2018 r. (w sezonie 2022/23 planowana jest premiera na Broadwayu).
Z drugiej strony mamy owych krytyków. Od dziesięcioleci niemal niedostrzegających dorobku Łempickiej lub dostrzegających go ledwo, ledwo. W „Nouveau dictionnaire de la peinture moderne” na literkę „Ł” jest tylko jeden artysta: Łarionow.