Różne, ale wspólne
Jak powstawały warszawskie Browary. Tu nie ma billboardów ani reklam
PIOTR SARZYŃSKI: – Z różnych stron posypały się komplementy za projekt Browarów. Ale czy zdarzają się w państwa zespole myśli, że coś można było zrobić lepiej?
MACIEJ RYDZ: – O samozadowoleniu nie może być mowy. Mamy taką naturę, że dostrzegamy tylko mankamenty, i to takie, których nie zauważają np. nasze koleżanki i koledzy architekci oprowadzani po Browarach. Krytyczne spojrzenie jest wpisane w nasz zawód. Może właśnie dlatego nie lubimy organizować tego typu wycieczek, bo zamieniają się w opowieść o usterkach, a nie o sukcesach.
Może nie samozadowolenie, ale satysfakcja na pewno?
MAREK MOSKAL: – Największa była pod koniec budowy, gdy teren został otwarty i pojawiły się wycieczki, spacerowicze. I później, gdy otwarto już knajpki, a te bardzo szybko zapełniły się ludźmi. Dziś w restauracjach i na placykach jest tam każdego dnia bardzo gwarno. To znaczy, że miejsce od razu zaczęło żyć własnym życiem. Dla projektanta nie może być większej satysfakcji.
MR: – Obserwujemy też, jak różni użytkownicy podpinają się pod Browary, na przykład podkreślając w ogłoszeniach, że znajdują się w ich najbliższym sąsiedztwie. Czują więc, że to ich nobilituje. Ale jest też jeszcze jeden powód do naszej satysfakcji: satysfakcja inwestora. Realizujemy z nim kolejny projekt, co raczej byłoby niemożliwe, gdyby nie był zadowolony z dotychczasowej współpracy.
Takie wielofunkcyjne miejsca jak Browary wymagają precyzyjnego wyważenia: ile miejsca na biura, ile na usługi lub tzw. mieszkaniówkę. Czy tu obowiązują jakieś sprawdzone reguły ustalania tych proporcji?
MR: – W punkcie wyjścia inwestor przyjął założenie, że na biura i na mieszkania powinno być przeznaczone mniej więcej po połowie.