MICHAŁ R. WIŚNIEWSKI: – Dużo się tu dzieje. Transkobieta Reese pragnie dziecka, rozwódka Katrina zachodzi w niespodziewaną ciążę, przyszłym ojcem jest Ames, który właśnie dokonał detranzycji. To trudne słowo w oryginalnej wersji pojawia się już w tytule.
TORREY PETERS: – W angielskim jest uważane wręcz za obraźliwe, bo jest używane jako broń przeciwko osobom trans. Chciałam je odzyskać. Powinno należeć do nas – w końcu, żeby dokonać detranzycji, trzeba najpierw przejść tranzycję, więc w pewnym momencie życia uważać się za osobę trans. Ludzie słyszeli słowo detranzycja i myśleli, że to książka antytrans.
Też tak pomyślałem, kiedy usłyszałem o niej po raz pierwszy. Reese czuje się nieco zdradzona przez Amy, tym powrotem do męskiej tożsamości Amesa.
Nie tylko bigoci się mylą, trans – jak tu Reese – też czasem nie mają racji. W mojej książce ważne jest to, że bohaterki popełniają błędy. I mają do tego prawo. Chciałam pozbawić słowo detranzycja strachu i wstydu, żebyśmy mogły o nim rozmawiać.
Co w takim razie z polskim tytułem?
„Trans i pół” też można uznać za obraźliwe. Co to niby za pomysł, że ktoś może być półtrans?! Dla mnie tłumaczka jest artystką, obdarzyłam ją zaufaniem. Aga Zano przedstawiła mi swoje propozycje i zgodziłam się z jej argumentami. Eksportuję anglojęzyczną kulturę trans i jestem ciekawa, co z tym zrobią inni. Często nie zdajemy sobie sprawy z prowincjonalności angielskiego, a przecież w innych językach mogą się pojawiać pomysły, które są lepsze od tego, co wymyśliliśmy, słowa, które lepiej wyrażają uczucia. Chciałam więc zrobić miejsce dla tłumaczy, żeby pokazali coś, co nie jest możliwe w angielskim. W polskim przekładzie jest taki ładny odpowiednik baby trans, nie potrafię go wymówić…
Transiątko.