Kultura

Lepszy niż myślałem. Pilot myśliwców o nowym „Top Gun”

Kadr z filmu „Top Gun: Maverick” Kadr z filmu „Top Gun: Maverick” mat. pr.
Właśnie obejrzałem „Top Gun: Maverick” i jestem miło zaskoczony. Spodziewałem się naiwnego i bzdurnego scenariusza zrealizowanego przy pomocy nierealistycznej grafiki komputerowej, ale było zupełnie inaczej.

Pisząc o nowym „Top Gun”, nie sposób nie wspomnieć o jego pierwszej części z 1986 r. Trwała zimna wojna, film powstał „ku pokrzepieniu serc”, coś jak sienkiewiczowska trylogia, z narracją dla historyków też dość naiwną i naciąganą. Oczywiście we współczesnym świecie film, który ma przynieść sukces kasowy, nie może być trudny i skomplikowany, zatem „Top Gun” miał fabułę łatwą i nieskomplikowaną. Ale mógł się podobać, mówił bowiem o przyjaźni, obronie wartości i tym, że do powodzenia wiedzie ciężka praca. Był tworzony w dobie „przedkomputerowej”, zdjęcia kręcono naturalnie, montowano z nagrań prawdziwych lotów. Tylko sceny zniszczenia samolotów wykonano za pomocą efektów specjalnych na zdalnie sterowanych modelach.

Czytaj też: Pilot polskiego myśliwca o kulisach swojej pracy

Prawdziwy „Top Gun” i jego bliźniaki

Co prawda twórcy pierwszego „Top Gun”, w tym nieżyjący już reżyser Anthony David „Tony” Scott, zaprzeczali, ale zapewne wzorcem głównego bohatera filmu – kpt. Pete′a „Mavericka” Mitchella – był kmdr por. Randall H. „Duke” Cunningham, który wraz ze swoim operatorem uzbrojenia por. Williamem P. Driscollem zostali jedynymi asami wojny wietnamskiej. Za asów uważa się pilotów mających co najmniej pięć zestrzeleń powietrznych. Ponieważ samolot, na którym latali, F-4J Phantom II z dywizjonu VF-96, był maszyną dwumiejscową, uzyskane zwycięstwa przypisano obu lotnikom.

Obaj byli później instruktorami w US Navy (amerykańska Marynarka Wojenna) Fighter Weapons School w Miramar w Kalifornii; ośrodek doskonalenia załóg samolotów bojowych nazwano właśnie „Top Gun”.

Reklama