Kultura

Obsceniczny David Cronenberg w Cannes. To nie czas na takie filmy

Kadr z filmu „Crimes of the Future” Kadr z filmu „Crimes of the Future” mat. pr.
Przez takie filmy jak „Crimes of the Future” poczucie schizofrenii wywołane dyskomfortem wojny w Ukrainie, z drugiej strony zabawą i beztroską panującymi na festiwalu, osiągnęło swoje apogeum.

Cannes słynie ze skandali. Chętnie są one potem przypominane w formie barwnych anegdot, zdjęć i opowieści. We francuskich mediach jest tego pełno. Na sensację, która w tym roku miała wpisać się w ciąg planowanych ekscesów, szykowany był nowy thriller science fiction Kanadyjczyka Davida Cronenberga, a właściwie kolejny w jego karierze body horror. Rodzice mordują dzieci, by poddać je publicznej autopsji. Wyskok przekraczający w dość obrzydliwy sposób granice obsceny serwowany jako intelektualna uczta. Jest tu bowiem seks uprawiany na stole operacyjnym z chirurgicznymi narzędziami, są organy wewnętrzne wycinane w obecności rozbawionej gawiedzi uzbrojonej w kamerki i telefony komórkowe, traktującej to jak happening na TikToku. Mamy przykład ciekawego poszerzania erotycznej wyobraźni: przyjemność i rozkosz wzbudza zlizywanie krwi z rozrywanej rany na brzuchu partnera. Wraca też ulubiony motyw reżysera – niebezpiecznych eksperymentów z ludzkim ciałem pod wpływem rozwoju nowoczesnych technologii.

Czytaj też: Ekscytujący „Boy From Heaven” w Cannes

Atak paniki w kinie? „To jest OK”

Wszystko to w otoczce poważniejszej refleksji z zamysłem przyjrzenia się (przez pryzmat metafory) współczesnej sztuce uprawiającej daleko posunięty ekshibicjonizm. Aby zobrazować niezdrową ambicję prowadzącą na manowce oraz duchową pustkę wywrotowych pomysłów i to wszystko skompromitować, Cronenberg stawia znak równości między aktem tworzenia a chirurgią. Przy czym nie chodzi o popularne operacje plastyczne w celu poprawiania urody, przeciwnie. W świecie niedalekiej przyszłości największymi demiurgami stają się artyści eksperymentujący z przeszczepami albo organami hodowanymi na własnej skórze bądź wewnątrz ciała – zupełnie bezinteresownie i bez związku z czyimkolwiek stanem zdrowia. Taka sztuka dla sztuki. Co najwyżej w celu przeżycia traumy. Szyk zadają performerzy pozwalający sobie zaglądać do wnętrza brzucha w trakcie przedstawienia na żywo, tnący się według własnego upodobania aż do kości, chwalący się guzami na czole, szpetnymi bliznami na policzkach. Szczytem wyrafinowania są tatuaże na żołądku, nerkach, sercu itd.

Wyobraźnia niewątpliwie oryginalna. Wybaczyć można nawet to, że obsesyjne wizje, podszyte jak to u tego reżysera tandetą, niosą ślady anachronicznej estetyki lat 60. Cronenberg przyjechał do Cannes głęboko przekonany, że wywoła tak wielki wstrząs, że już po pięciu minutach widzowie będą masowo uciekać z kina. Zapowiedział to oficjalnie na łamach magazynu „Deadline”, uprzedzając, że ostatnie 20 minut są przeznaczone dla wyjątkowo twardych widzów. Jedna z osób, która widziała film przed festiwalem, doniosła mu, że doznała ataku paniki. I to jest OK, skomentował reżyser. Podczas projekcji, na której ja byłem, wyszło zaledwie kilka osób, ale dopiero po 10 minutach. Reszta z zawodowego obowiązku dotrwała do końca. Większość nie kryła konsternacji.

Czytaj też: Sukces Skolimowskiego. „IO” to hipnotyzujący film

Cronenberg. Szokujący niepotrzebnie

Nie bez powodu do Cronenberga przylgnęła łatka obrazoburcy, czołowego prowokatora współczesnego kina, choć on sam udaje, że wcale za takiego się nie uważa. W miarę upływu lat siła jego prowokacji mocno jednak osłabła. Od czasu pamiętnego „Crash”, wygwizdanego za to, że odważył się pokazać seks uprawiany z samochodami, nic bardziej szokującego nie stworzył, przeciwnie. Każdy kolejny film wydawał się spokojniejszy, dojrzalszy, bliższy tak niecenionemu przez niego realizmowi („Historia przemocy”, „Wschodnie obietnice”).

Powrót do dawnego stylu i bohaterów wyglądających na zaćpanych pacjentów szpitala psychiatrycznego (zakapturzony, ciężko oddychający Viggo Mortensen grający awangardowego artystę to jakby parodia mistrza Jedi Obi-Wan Kenobi) stanowi efekt wyciągniętego z szuflady scenariusza. Cronenberg napisał „Crimes of the Future” 20 lat temu, czyli zaraz po realizacji „Crash”. Czuje się tu podobny klimat i chęć podzielenia się filozoficznymi rewelacjami na temat kierunku ewolucji ludzkiego gatunku, nowych wynalazków, upadku wartości. Przede wszystkim zaś sensu tworzenia oraz ceny, jaką trzeba ponieść, by cieszyć się sławą i być docenionym w świecie zawładniętym przez konkurencję i skrajny egotyzm.

Ale to nie jest dobry czas dla abstrakcyjnych dywagacji, szczególnie podanych w formie pozostawiającej wiele do życzenia. Z lekceważeniem dla psychologii. Zamiast budzić mdłości, przerażać, film wywołuje zniecierpliwienie i niedowierzanie, że czymś tak sztucznym, infantylnym, oderwanym od rzeczywistości oraz panujących nastrojów próbuje się budzić zainteresowanie.

Ci, co chcą być usłyszani, mówią dziś innym językiem. Nie tylko o Ukrainie.

Czytaj też: Cannes 2022. Skolimowski, Smoczyńska, Kłyszewicz i reszta świata

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama