Gogolewski swojego Gustawa-Konrada zagrał w warszawskim Teatrze Polskim w 1955 r. Wyreżyserowany przez Aleksandra Bardiniego spektakl był pierwszym powojennym wystawieniem dramatu Mickiewicza. Dekadę młodszy Trela wystąpił w tej roli w wybitnym przedstawieniu Konrada Swinarskiego z 1973 r. w Starym Teatrze w Krakowie, też pierwszym, tyle że licząc od słynnych, zdjętych w 1968 r. przez cenzurę „Dziadów” Kazimierza Dejmka z Teatru Narodowego. Inny czas, reżyserzy, aktorzy i spektakle, ale ta sama waga wydarzeń i ról, które rozpoczęły bogate kariery młodych aktorów.
Gogolewski wydawał się urodzony do grania romantycznych herosów. Krytycy po debiucie okrzyknęli go uosobieniem romantycznego bohatera, chwalili jego talent dramatyczno-liryczny, wyczucie słowa, melodyki i frazy wiersza, zauważając też słuszny wzrost i charyzmę. Potem nawet w jego najgłośniejszej roli telewizyjnej, Antka Boryny w serialowych „Chłopach” w reż. Jana Rybkowskiego, widzieli romantyzm i liryzm, a aktor z czasem zaczął walczyć z tym emploi.
Dla drobnego i wycofanego Treli propozycja głównej roli w „Dziadach” była zaskoczeniem. Z trudem myślał o wejściu w buty Gustawa Holoubka, który mocą swojego talentu doprowadzał widzów do ekstazy i podbijał rewolucyjne nastroje w spektaklu Dejmka. Zgodził się dopiero, gdy Swinarski wytłumaczył mu swój zamysł – jego „Dziady” miały być opowieścią o zwykłym człowieku i jego zmaganiach wewnętrznych i zewnętrznych. Ten Gustaw-Konrad miał być – jak napisał z okazji 80. urodzin aktora w „Gazecie Wyborczej” Tadeusz Nyczek – „zwykłym młodym człowiekiem z marcowego pokolenia, które zdążyło już poczuć gorzki smak porażki i upokorzenia. Kimś, kto postanawia wykrzyczeć na głos to, o czym milczą inni, podobnie zniewoleni i upokorzeni”.