Co do współpracowników i miłośników Władimira Putina od początku nie było wątpliwości: Walerij Giergijew stracił wszystkie posady i występy na Zachodzie, podobnie Anna Netrebko. Ale czy należy też – jak to dzieje się w Polsce od pierwszych dni wojny – wykreślać z repertuarów wszystkie dzieła rosyjskie? I właściwie dlaczego?
Im bliżej, tym ostrzej
W pierwszych dniach wojny jeszcze nie wiedzieliśmy tego, co wiemy dziś: że bestialstwo Rosjan w Ukrainie w istocie przekroczyło wszelkie granice. Dopiero zaczynał się exodus ukraińskich uchodźców, którego główny ciężar przypadł Polsce. Znaleźliśmy się jeszcze bliżej tego wielkiego nieszczęścia – przyszło do nas. Usłyszeliśmy o konkretnych ludzkich historiach. A najnowsze zdjęcia z Buczy chyba już nikomu nie dają spać.
Jesteśmy więc w stanie zrozumieć ból naszych sąsiadów i sądzę, że jeśli odwołujemy wykonania rosyjskich utworów czy występy rosyjskich wykonawców, to przede wszystkim z myślą właśnie o przeżywających ten ból. Rozumiemy też, że ich spojrzenie może być w tej sytuacji skrajnie bezkompromisowe – jak rozpowszechniana po sieci (m.in. na Onecie) wypowiedź dziennikarki i scenarzystki Oleny Pszenicznej czy też opublikowany na stronie „Wyborczej” tekst znanego pisarza Jurija Andruchowycza. Nawet jeśli nie w pełni się z nimi zgadzamy.
Chaciński: Rosja macha czarną flagą
Przeciw kolonizatorom
Z początku słowa Putina o „denazyfikacji” Ukrainy wydawały się nam surrealistyczne. Cała zresztą jego mowa przedwojenna była szokująca. Z czasem zrozumieliśmy, że ten światopogląd budował się przez dłuższy czas, a ostatni tekst Timofieja Siergiejcewa dla RIA Nowosti pt. „Co Rosja powinna zrobić z Ukrainą”, nawołujący wręcz do eksterminacji narodu ukraińskiego i wymazania państwa, a nawet jego nazwy, z mapy, odsłonił nam ten tok myślenia w całości.
Wielu Rosjan, nawet jeśli powyższego poglądu nie podziela, wciąż nie widzi w Ukrainie osobnego państwa z osobnym narodem i kulturą. Tym bardziej że duża część tego kraju posługuje się językiem rosyjskim. Związki kulturowe są jeszcze bardziej skomplikowane. Rosjanie zwykli odrębną kulturę ukraińską albo niszczyć, albo sobie przywłaszczać – mało kto np. pamięta, że klasycy muzyki cerkiewnej to Ukraińcy (m.in. Mykoła Dylecki, Dmytro Bortniański). ZSRR jeszcze bardziej tę pozorną jedność utrwalał.
Z drugiej strony również kompozytorzy kojarzeni z Rosją bywali mniej czy bardziej powiązani z Ukrainą: wiele dzieł Piotra Czajkowskiego powstało w Kamjance w obwodzie czerkaskim, gdzie kompozytor gościł u swojej siostry; Siergiej Prokofiew urodził się w Soncowce koło Doniecka, a Igor Strawiński do momentu emigracji w 1914 r. mieszkał w Uściługu (dzisiejszym Ustyluhu, miasteczku na przejściu granicznym z Polską) – mieści się tam jedyne na świecie muzeum pamięci kompozytora.
Czytaj też: Rosja bankrutem? Nie tak szybko
Czy przyznajemy rację Putinowi
Ukraińcy czuli się przez wieki przytłoczeni naporem rosyjskiej kultury, więc w pełni zrozumiałe jest ich pragnienie, by się w końcu od niego uwolnić. Ale czy to rzeczywiście dotyczy również muzyki, zwłaszcza autorstwa kompozytorów dawno nieżyjących? Każdy z nich tworzył na własny rachunek, a kolejni despoci, rosyjscy czy sowieccy, gnębili wszystkich.
Ostatnio Putin cynicznie zarzucił światu stosowanie cancel culture w stosunku do Rosji. Wiadomo, że chodziło mu przede wszystkim o swoich pupilów, którym bojkot w pełni się należy. Jednak jeśli ten bojkot rozciągniemy na kompozytorów dawno nieżyjących albo na artystów protestujących przeciwko wojnie, to czy nie sprawimy, że słowa dyktatora staną się prawdziwe?
Czytaj też: Pionierzy rosyjskiego undergroundu
Na Zachodzie (prawie) bez zmian
A nie są, bo o ile w Polsce rzeczywiście nie gramy teraz rosyjskiej muzyki ani nie występują u nas Rosjanie (choć wielu z nich ostro potępiło wojnę, np. pianista Nikolay Khozyainov, którego występ na Festiwalu Beethovenowskim odwołano), to za naszą zachodnią granicą nie podchodzi się do sprawy w tak ortodoksyjny sposób. Muzyka rosyjska rozbrzmiewa w całej Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Rosyjscy wykonawcy, zwłaszcza jeśli opowiedzą się przeciwko agresji swojego kraju na Ukrainę, w dalszym ciągu występują.
Polscy artyści zresztą też w różnych miejscach zachowują się różnie: premiera „Borysa Godunowa” w reżyserii Mariusza Trelińskiego, odwołana ostatnio w Operze Narodowej, zapowiedziana jest wciąż na listopad w New National Theatre w Tokio, i to z udziałem rosyjskich śpiewaków popierających Putina; Andrzej Boreyko, dyrektor Filharmonii Narodowej, który skreślił rosyjskie dzieła z jej repertuaru, pozostawił je na koncertach, które prowadzi w filharmonii w Naples na Florydzie.
Wielu artystów z rosyjskiej czołówki, działających na całym świecie, podpisało, obok kolegów różnych narodowości, mocny list potępiający rosyjską agresję, ale zarazem apelujący o niebojkotowanie wszystkich jak leci muzyków rosyjskich i białoruskich. I słusznie: jeśli wszyscy zarazimy się nienawiścią, będzie to tylko korzyść dla Putina.
Czytaj też: Wyrzucić pisarzy rosyjskich ze spisu lektur?