Właśnie przybyła nam kolejna instytucja kultury, której trzeba bronić przed atakami władzy. W czwartek wieczorem zarząd województwa małopolskiego poinformował o jednogłośnym przegłosowaniu uchwały w sprawie rozpoczęcia procedury odwołania Krzysztofa Głuchowskiego w połowie jego drugiej kadencji jako dyrektora Teatru im. Słowackiego w Krakowie. To kara za „Dziady” – krzyczą artyści. List w obronie dyrektora podpisał niemal cały 200-osobowy zespół, zebrali się pod transparentem „Teatr jest nasz”. W sieci rozchodzi się hasztag #MuremZaSłowakiem, listy protestacyjne do marszałka kierują kolejne teatry i organizacje środowiskowe, można podpisać petycję. Pojawiają się porównania do wcześniej pacyfikowanych scen: wrocławskiego Polskiego i krakowskiego Starego. Satyryczna strona „Pilne: Krystian Lupa powiedział” przestrzega: „Kto podnosi rękę/ Na teatr Słowaka/ Ten nie ma nic w głowie/ I małego ma siusiaka”.
Czytaj też: Roszady w teatrach. PiS przejmuje kolejne sceny
Słowacki dotąd władzy nie przeszkadzał
Kłopoty Krzysztofa Głuchowskiego zaczęły się po listopadowej premierze „Dziadów” w reż. Mai Kleczewskiej, najgłośniejszego polskiego spektaklu od czasu „Klątwy” w reż. Olivera Frljića z warszawskiego Powszechnego. Do tego czasu w stosunkach między Teatrem Słowackiego, którego organem założycielskim jest małopolski urząd marszałkowski, i PiS panowała sielanka. Teatr ubiegał się o status instutucji narodowej, finansowanej z budżetu ministerstwa kultury, i miał w tych staraniach poparcie urzędników marszałkowskich. Jeszcze jesienią Iwona Gibas, członkini Zarządu Województwa Małopolskiego, przez lata dyrektorka biura poselskiego Beaty Szydło, deklarowała: „Moim marzeniem jest, by Teatr Słowackiego stał się teatrem narodowym, w pełni na to zasługuje i podejmuje wszelkie działania, by tak się stało. Czy się uda, czas pokaże”.
Urzędnikom nie przeszkadzał zmieniający się stopniowo repertuar sceny, dopóki spektakle krytykujące postępujący autorytaryzm i destrukcyjne dla wolności obywatelskich zespolenie religii z państwem opowiadały o tym, używając realiów innych kultur. Konkretnie muzułmańskich, jak „Śnieg” według Orhana Pamuka w reż. Bartosza Szydłowskiego czy „Tysiąc nocy i jedna. Szeherezada 1979” Magdy Fertacz w reż. Wojciecha Farugi. Bez echa przeszedł też „Debil” Maliny Prześlugi w reż. Piotra Ratajczaka, budzący dziś silne skojarzenia z procesem o obrazę majestatu prezydenta...
„Dziady”. Oślepiający efekt lustra
„Dziady” to jednak inny kaliber. Sejm uchwala Rok polskiego romantyzmu, a w Teatrze im. Słowackiego słowami Mickiewicza mówią kobiety i niepełnosprawni, Kościół jest zblatowany z rządzącymi i równie brutalny, a senator w wykonaniu Jana Peszka to przedstawiciel władzy zapatrzonej we wschodnie satrapie, zakompleksionej i paranoicznej... Efekt lustra był oślepiający.
Pierwsza do boju ruszyła małopolska kurator oświaty Barbara Nowak. W pamiętnym liście „zdecydowanie odradzała organizowanie przez szkoły wyjść dzieci i młodzieży na ten spektakl”, gdyż w jej ocenie „jest swobodną emanacją poglądów środowiska, które pragnie kształtować spojrzenie społeczne na współczesną Polskę nie z troską, miłością należną Ojczyźnie, lecz z nienawiścią do jej rodowodu historycznego, do tożsamości narodu ugruntowanego na fundamencie tradycji cywilizacji łacińskiej”. Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek, też zaocznie, uznał, iż w spektaklu Kleczewskiej doszło do „zdeformowania piękna” i „zamiast »Dziadów« powstało dziadostwo”.
A minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński wyrażał niepokój. Generalny: „Niepokoją wszelkie takie działania, które są kontrowersyjne w sztuce i przekraczają granice tej akceptowalnej kontrowersji”. I bardziej konkretny: „Bardzo mnie niepokoją zupełnie nieodpowiedzialne i infantylne porównania odbioru tych »Dziadów« ze słynnymi »Dziadami« z 1968 r. Ludzie, którzy porównania takie czynią, są ludźmi, którzy nie rozumieją polskiej historii ani kultury, a przede wszystkim nie rozumieją tego, że żyjemy w wolnym, demokratycznym społeczeństwie, a kiedyś żyliśmy w dyktaturze, więc tutaj wszelkie konteksty porównawcze są po prostu głupie”.
Już wtedy krakowski radny PiS nawoływał do pociągnięcia dyrektora do odpowiedzialności. Pierwszym krokiem było zakończenie rozmów o statusie instytucji narodowej. Na poselskie zapytanie w tej sprawie ministerstwo kultury odpowiedziało: „Faktycznie, rozważaliśmy współprowadzenie Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie – tak jak rokrocznie rozważamy współprowadzenie wielu nowych, zgłaszających się do nas w tej sprawie instytucji kultury – ale zdecydowaliśmy, że od nowego roku współprowadzone będą inne ważne instytucje kultury”.
Czytaj też: Konrad musi być Konradką. Kleczewska trafiła PiS w czuły punkt
Winne „Dziady” i Maria Peszek
Dla teatru ta decyzja oznaczała trzymilionową dziurę w budżecie, bo mając nadzieję na środki z budżetu ministerstwa, nie wnioskował o granty, by uniknąć podwójnego finansowania z tego samego źródła. I problemy z realizacją kolejnych premier. Dyrektor nie gryzł się w język, w „Gazecie Wyborczej” mówił: „Potwierdziły się najgorsze koszmary: w teatrze publicznym nadal – w tym przypadku poprzez ekonomię – usiłuje się wpływać na to, co dzieje się na scenie, co chcą powiedzieć artyści i twórcy. Politycy i urzędnicy, bez względu na ich przynależność polityczną, nie powinni tego robić, bo nie mają odpowiednich kompetencji, by rozmawiać o sztuce. Są tylko osobami, które nadzorują funkcjonowanie instytucji kultury i zapewniają bezpieczeństwo ich bytu”.
Dziurę załatać miały m.in. darowizny – działające przy teatrze Stowarzyszenie im. Stanisława Wyspiańskiego prowadzi zbiórkę. Oraz organizowane w teatrze eventy. Także koncert Marii Peszek, która miała zagrać za obniżone honorarium, by dodatkowo wesprzeć teatr, w którym debiutowała jako 11-latka i w którym teraz występuje gościnnie jej ojciec.
I właśnie organizację koncertu Peszek, nieprzebierającej w słowach, gdy opisuje współczesną Polskę, podał krakowski oddział TVP jako jedną z przyczyn planowanego odwołania Krzysztofa Głuchowskiego. Obok „możliwych nieprawidłowości” w teatrze oraz „wulgaryzacji języka”. Materiał ukazał się tydzień temu. Jeszcze w poniedziałek 14 lutego urząd marszałkowski dementował: „Nie jest prowadzona żadna procedura mająca na celu odwołanie dyrektora Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie p. Krzysztofa Głuchowskiego”. A już wczoraj, 17 lutego, zarząd województwa poinformował o jednogłośnym przegłosowaniu uchwały o rozpoczęciu procedury odwołania Głuchowskiego, który jest obecnie w połowie swojej drugiej dyrektorskiej kadencji.
Czytaj też: Gliński trochę daje. Czy brać?
O Teatrze Słowackiego dawno nie było tak głośno
Powodem ma być stwierdzone podczas kontroli i audytu przeprowadzonych przez Biuro Audytu i Kontroli Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego w minionym roku naruszenie przepisów w zakresie stosowania ustawy Prawo zamówień publicznych. A także odstąpienie dyrektora od „zobowiązania do dbałości o dobre imię instytucji w okresie sprawowania swej funkcji”.
Głuchowski odpiera zarzuty, wyjaśniając, że urząd marszałkowski przysłał na początku ubiegłego roku rutynową kontrolę, która znalazła uchybienie w jednej procedurze przetargowej, związanej ze sprzątaniem w teatrze. „Było to uchybienie celowe i związane z pandemią. Gdyby nie ono, narazilibyśmy teatr na duże straty finansowe” – tłumaczył na spotkaniu z pracownikami i mediami w teatrze. Podjęcie tego uchybienia właśnie teraz dyrektor wiąże ze sprawą „Dziadów”.
Zaś zarzut o naruszenie dobrego imienia teatru brzmi zupełnie absurdalnie w kontekście świetnych recenzji z najnowszych premier, na czele z „Dziadami”, zaproszeń na festiwale i nominacji do nagród. Tak dobrze o Teatrze Słowackiego nie mówiło i nie pisało się od lat, a może i dekad.
„Wszczęcie procedury oznacza, że teraz zarząd zasięgnie opinii od ministra kultury, związków zawodowych i twórczych na temat osoby i sprawowanej przez nią funkcji. Po otrzymaniu tych opinii zarząd podejmie ostateczną decyzję” – cytuje biuro prasowe małopolskiego urzędu marszałkowskiego PAP.
Tyle zachodu, żeby – jak w 1968 r. – zdjąć z afisza „Dziady”? Można by zacytować słynne zdanie z historią powtarzającą się za drugim razem jako farsa, gdyby w grę nie wchodzili konkretni ludzie, ich życie i praca oraz nasze, publiczne pieniądze.
Daniel Passent: „Dziady” solą w oku kolejnego reżimu