Czarne lustro
„Dziady” według Kleczewskiej: poruszający portret dzisiejszej Polski
Od początku miało być znacząco i mocno. Realizacja Mai Kleczewskiej została zaplanowana w 120-lecie prapremiery utworu Mickiewicza. Dzieło przez lata uchodziło za niesceniczne, aż Stanisław Wyspiański swoją inscenizacją w tymże Teatrze im. Słowackiego, który wtedy nazywał się Teatrem Miejskim, nie tylko udowodnił, że jest inaczej, ale też pokazał jego aktualność. Czyniąc z „Dziadów” podstawę kanonu teatralnego i jednocześnie lustro, w którym będą się odtąd przeglądać kolejne generacje Polaków. A od premiery Mai Kleczewskiej – także Polek.
„Dziady” są jak gąbka, wchłaniają rzeczywistość, oddają nastroje. Czasem, jak w przypadku inscenizacji Kazimierza Dejmka z 1967 r., w zaskakujący dla reżysera sposób. Przygotowywał spektakl na 50. rocznicę rewolucji październikowej, a wyszła mu manifestacja patriotyczna, która przechwycona przez młodzież i poniesiona w miasto stała się początkiem innej rewolucji – wydarzeń Marca ’68. Wyklinali je politycy, na czele z Władysławem Gomułką, władza zarządziła limitowaną sprzedaż biletów dla młodzieży, wreszcie zdjęła spektakl z afisza Teatru Narodowego.
Niepokój ministra
Maja Kleczewska, zapowiadając „Dziady” jako opowieść „o naszej nieumarłej przeszłości i jej nieumarłych upiorach”, chyba sama nie przewidziała, jak bardzo prorocze to słowa. Jej spektakl okazał się tym stołem, w który, gdy uderzyć, to odezwą się nożyce (idąc za znanym miłośnikiem porzekadeł, posłem Kowalskim). Pierwsza zareagowała niezawodna w takich sytuacjach małopolska kurator oświaty Barbara Nowak. W opublikowanym liście do „dyrektorów, nauczycieli i rodziców uczniów” informowała, że w jej ocenie „spektakl ten zawiera interpretacje nieadekwatne i szkodliwe dla dzieci i uczniów” oraz „zdecydowanie odradzała organizowanie przez szkoły wyjść dzieci i młodzieży na ten spektakl”.