Było lato. Dwaj chłopcy, 9 i 10 lat, konkretnie syn Zygmunta Miłoszewskiego i jego kolega, dostali po 50 zł i poszli sobie coś kupić. Wybrali księgarnię i jeden wrócił z grą, drugi z „To” Stephena Kinga. O nie, za wcześnie – uznał Miłoszewski i odłożył tę książkę na swoją pokaźną półkę z Kingami. Poczekają, już niedługo. Wielu rodziców i dzieci zastanawia się, kiedy pierwszy King? Która jego powieść nada się dla 11–12-latka? – To jest taki wiek czytelniczy „pomiędzy”, już ktoś się nie łapie na literaturę dziecięcą. Jest trochę literatury młodzieżowej, w której niewiele jest rzeczy tak dobrych jak „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins. A potem jest moment przejścia, kiedy czytelnik i czytelniczka sięgają po rzeczy dorosłe. Ja sięgałem po Dumasa, fantastykę i Sapkowskiego – mówi Miłoszewski.
Sam zastanawiał się już kilka razy, czy podsunąć synowi Kinga, np. powieść „Instytut”, ale uznawał, że jeszcze za chwilę. W końcu jego syn sam sobie wynalazł „Zwiadowców”. A w czasie pandemii razem odkryli mangi. – Byłem podjarany, jakbym na nowo odkrył fikcję – mówi Miłoszewski. Mangi mają inne niż literatura zachodnia schematy, inne emocje. Stały się dla niego inspiracją, jak pisać dla 10–12-latków. Kiedyś napisał książkę dla swojej córki, kiedy była mała, a teraz pisze dla syna. Zamówienie jest na fantastykę, która ma zwroty akcji.
– Mangowe serie bardzo mi pomogły, np. historia nastolatka, który znajduje notes boga śmierci. Kogo tam wpisze, ten umiera. I on chce w ten sposób wyeliminować ze świata złych ludzi – opowiada pisarz. – Albo inna seria: o dzieciach, które mieszkają w sierocińcu, ale pewnego dnia odkrywają, że ten sierociniec jest hodowlą mięsa dla demonów.