Kultura

Charlie Watts (1941–2021). Był za dobry na rocka

Charlie Watts (1941–2021) Charlie Watts (1941–2021) Neil Lupin / WENN / East News
W wieku 80 lat zmarł Charlie Watts, perkusista grupy The Rolling Stones, elegancki jazzman, którego życie sprowadziło na ścieżkę rock′n′rolla.

Sami Stonesi mawiali czasem, że The Rolling Stones to Charlie Watts. I chociaż było w tym niemało przesady, trudno sobie wyobrazić ten zespół bez perkusisty, którego zatrudnili w 1963 r., mimo że – jak wspominał Keith Richards – nie byli pewni, czy ich na niego stać. Był elegancki i elegancko grał. „Watts pod względem muzycznym był dla niego jak łóżko, na którym chciał się wyspać” – zanotował w swoich wspomnieniach Richards.

Musiał bębnić dużo mocniej

Przede wszystkim jednak był perkusistą z jazzowym przygotowaniem. Tymczasem żeby wpasować się w konwencję tego zespołu, musiał zacząć bębnić dużo mocniej, postudiować pracę rhythm′n′bluesowych sekcji rytmicznych, grać bardziej minimalistycznie, darować sobie swing. I zasadniczo wszystko to się udało – poza tym, że jednak swing wdzierał się tu i ówdzie – a zespół zyskał wybitnego perkusistę, który pozwolił wyprzedzić konkurencję.

Okres największych sukcesów przyszedł wraz z pojawieniem się Wattsa. Rhythm′n′bluesowy cover „It’s All Over Now” nagrany już z jego udziałem był w 1963 r. pierwszym numerem jeden grupy na brytyjskiej liście bestsellerów. Wprawdzie Watts początkowo wziął R&B za „wolniej granego Charliego Parkera”, ale ostatecznie chyba wykonywał swoje zadanie właściwie. Na jego oszczędnych, ale bardzo precyzyjnych liniach zespół konstruował potem własne hity, nierzadko inspirując się właśnie partiami perkusji.

Czytaj też: Stonesi znowu razem, choć osobno

To ty jesteś moim wokalistą!

Stonesi zyskali też przy tym muzyka o trzeźwym podejściu do pracy, który w najbardziej zabawowych czasach utrzymywał w ryzach zespół. Popularna anegdota – pojawiająca się też w książkowych wspomnieniach – mówi o tym, że w połowie lat 80. Mick Jagger, w stanie ewidentnie wskazującym na spożycie, wpadł do pokoju hotelowego Wattsa z okrzykiem: „Gdzie mój bębniarz?”. Na to Watts ogolił się, ubrał, zawiązał krawat, znalazł Jaggera i dał mu w zęby, mówiąc: „Nie nazywaj mnie więcej swoim perkusistą, to ty jesteś moim pieprzonym wokalistą!”.

To trzeźwe spojrzenie i dystans przenosiło się też na muzykę. O zespole mówił, że go kocha, ale nie jest dla niego całym życiem. O rocku mawiał, że ma być zabawą – i dlatego mu się podoba. Ale muzycznie niespecjalnie zmienił się przez dekady. Z godnością podchodził do funkcji perkusisty w zespole rockowym jako tego, który z namaszczeniem liczy kolejne takty – nad matematykę przedkładał jednak swobodny timing: „Chyba bym umarł, gdybym musiał odliczać 32 takty sola gitarowego”.

Robił też skoki w bok, by grać jazz w doborowym towarzystwie (zdążył nagrać i hołd dla Charliego Parkera), a odrębność od reszty towarzystwa podkreślał nawet wyglądem i sposobem bycia. Dzięki temu wylądował nie tylko w Rock and Roll Hall of Fame – Izbie Pamięci Rock and Rolla, ale i w prowadzonym przez „Vanity Fair” International Best Dressed List Hall of Fame, czyli na liście najlepiej ubranych ludzi świata.

Czytaj też: Jak narodziła się grupa The Rolling Stones

Koniec The Rolling Stones?

W 2004 r. Watts ogłosił, że zdiagnozowano u niego raka krtani. Leczył się radioterapią, udało mu się wrócić na sesje nagraniowe albumu „A Bigger Bang”, koledzy czekali. Pracował też przy kolejnych nagraniach, występował na koncertach. Na początku sierpnia br. poszła w świat informacja, że Watts nie będzie grać na zaplanowanej na wrzesień kolejnej części trasy koncertowej „No Filter”, bo przeszedł zabieg, który – choć zakończony powodzeniem – uniemożliwi mu pracę. Zastępcą miał być znakomity skądinąd i bardzo znany, szczególnie w Ameryce, perkusista Steve Jordan.

Dziś okazało się, że konieczna będzie zmiana na dłużej i być może trzeba szukać następcy, a nie zastępcy. Czy to koniec grupy The Rolling Stones? Być może nie – rynek koncertowy po pandemii będzie potrzebował tego formatu koła zamachowego, a intratne oferty mogą sprawić, że zespół w nowym składzie będzie dalej działać. Ale to z pewnością sygnał, że pewien związany z tą formacją mit długowieczności to jednak tylko... mit. I początek końca grupy The Rolling Stones takiej, jaką znaliśmy przez ostatnie półwiecze.

Czytaj też: Stary rock na nowo odkrywany

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną