Idealny pandemiczny artysta? Zalef. Czyli Krzysztof Zalewski. Wyjaśnienie zna każdy, kto widział solowe występy tego muzyka, który jako jedyny był przygotowany na wykonanie partii wszystkich instrumentów w swoich utworach samemu, co czyniło z niego wymarzonego bohatera lockdownu. A tegoroczna edycja nagród polskiego przemysłu muzycznego opisywała te najcięższe miesiące odosobnienia. Spośród 22 nagród z kategorii rozrywkowych i jazzowych autor albumu „Zabawa” odebrał więc cztery, a przy okazji przypomniał przebój „Annuszka” i przyniósł realizatorom transmitowanej przez TVN gali najmocniejszy akcent sceniczny. Odbierając Fryderyka w kategorii Autor roku, Zalewski ucałował w usta odczytującego werdykt Ralpha Kamińskiego, a potem „dodał coś autorskiego od siebie”. Brzmiało to tak: „Ci, co tak mówią, chyba mają rację, pięć gwiazdek, trzy gwiazdki i Konfederację”.
Pechowe Fryderyki 2020 i... 2021
To był, co dość oczywiste, najmocniej komentowany i najchętniej powtarzany cytat wieczoru. Kontrowersji w rodzimym show biznesie niewiele, podobnych gestów nie przygotowali inni, którzy przyjechali na organizowaną tym razem w Szczecinie galę Fryderyków. A niemało było tych, którzy w ogóle nie dotarli – dużą część nagród odbierali menedżerowie, wydawcy lub zaprzyjaźnieni artyści. Długi show w wypełnionej publicznością gigantycznej Netto Arenie z aż czwórką prowadzących (Gabi Drzewiecka, Mery Spolsky, Robert Karpowicz i Marcin Prokop) wyglądał więc jak przesadzona w rozmachu próba odreagowania zeszłorocznych, pechowo przekładanych Fryderyków. Choć środek wakacji i tu – biorąc pod uwagę absencje – nie okazał się terminem idealnym.
Tomasz Lipiński śpiewał wprawdzie wracające ostatnio w różnych istotnych kontekstach „Jeszcze będzie przepięknie...”, ale rok w polskiej fonografii był dość mizerny. W niektórych kategoriach (Album roku metal, Album roku soul, r&b i gospel) brakowało zgłoszeń. Z większością werdyktów wobec dostępnej konkurencji trudno było dyskutować: znakomity album Kapeli Ze Wsi Warszawa wygrał w muzyce tradycyjnej, Baasch zdobył Fryderyka za album elektroniczny, uwielbiana i świetnie sprzedająca się Sanah – w kategorii popowej, a Hania Rani została kompozytorką roku. Po dwie statuetki odebrali Mata (uhonorowany za najlepszy album hiphopowy i debiut fonograficzny) i Dominik Wania (artysta jazzowy i album jazzowy roku).
Czytaj też: Koncertowe lato z pandemią i polityką w tle
Fryderyk na scenie. Styl i stylizacja
Sceniczna reprezentacja gwiazd polskiej sceny była szeroka, od rapu po jazz, jak zwykle też młodzi śpiewali klasyków – Grzegorza Ciechowskiego i laureata Złotego Fryderyka Krzysztofa Krawczyka, który odbioru nagrody nie doczekał (drugim „złotym laureatem” był Adam Makowicz) – pozostawiając wrażenie gestu wysilonego jak w telewizyjnym show. Ostateczny efekt bywał bardziej męczący, niż gdy artyści śpiewali swoje utwory.
Przyglądał się temu ustawiony na scenie gigantyczny Fryderyk. W tym roku wyglądał trochę jak zamieniony w artystyczną instalację wieszak na ubrania, może i całkiem głęboko symbolizując wieczne rozdarcie tej nagrody i tej części branży, w której styl zbyt często zastępuje stylizacja.
Czytaj też: Z czego dziś żyją muzycy? Na streamingu nie zarabiają