Kultura

Fryderyki 2021. Zalef nagród, męcząca impreza

Krzysztof Zalewski i Ralph Kamiński na gali Fryderyków, 5 sierpnia 2021 r. Krzysztof Zalewski i Ralph Kamiński na gali Fryderyków, 5 sierpnia 2021 r. Łukasz Kalinowski / East News
Stało się to, co się musiało stać. Czyli Krzysztof Zalewski został głównym bohaterem wczorajszej gali Fryderyków.

Idealny pandemiczny artysta? Zalef. Czyli Krzysztof Zalewski. Wyjaśnienie zna każdy, kto widział solowe występy tego muzyka, który jako jedyny był przygotowany na wykonanie partii wszystkich instrumentów w swoich utworach samemu, co czyniło z niego wymarzonego bohatera lockdownu. A tegoroczna edycja nagród polskiego przemysłu muzycznego opisywała te najcięższe miesiące odosobnienia. Spośród 22 nagród z kategorii rozrywkowych i jazzowych autor albumu „Zabawa” odebrał więc cztery, a przy okazji przypomniał przebój „Annuszka” i przyniósł realizatorom transmitowanej przez TVN gali najmocniejszy akcent sceniczny. Odbierając Fryderyka w kategorii Autor roku, Zalewski ucałował w usta odczytującego werdykt Ralpha Kamińskiego, a potem „dodał coś autorskiego od siebie”. Brzmiało to tak: „Ci, co tak mówią, chyba mają rację, pięć gwiazdek, trzy gwiazdki i Konfederację”.

Pechowe Fryderyki 2020 i... 2021

To był, co dość oczywiste, najmocniej komentowany i najchętniej powtarzany cytat wieczoru. Kontrowersji w rodzimym show biznesie niewiele, podobnych gestów nie przygotowali inni, którzy przyjechali na organizowaną tym razem w Szczecinie galę Fryderyków. A niemało było tych, którzy w ogóle nie dotarli – dużą część nagród odbierali menedżerowie, wydawcy lub zaprzyjaźnieni artyści. Długi show w wypełnionej publicznością gigantycznej Netto Arenie z aż czwórką prowadzących (Gabi Drzewiecka, Mery Spolsky, Robert Karpowicz i Marcin Prokop) wyglądał więc jak przesadzona w rozmachu próba odreagowania zeszłorocznych, pechowo przekładanych Fryderyków. Choć środek wakacji i tu – biorąc pod uwagę absencje – nie okazał się terminem idealnym.

Tomasz Lipiński śpiewał wprawdzie wracające ostatnio w różnych istotnych kontekstach „Jeszcze będzie przepięknie...”, ale rok w polskiej fonografii był dość mizerny. W niektórych kategoriach (Album roku metal, Album roku soul, r&b i gospel) brakowało zgłoszeń. Z większością werdyktów wobec dostępnej konkurencji trudno było dyskutować: znakomity album Kapeli Ze Wsi Warszawa wygrał w muzyce tradycyjnej, Baasch zdobył Fryderyka za album elektroniczny, uwielbiana i świetnie sprzedająca się Sanah – w kategorii popowej, a Hania Rani została kompozytorką roku. Po dwie statuetki odebrali Mata (uhonorowany za najlepszy album hiphopowy i debiut fonograficzny) i Dominik Wania (artysta jazzowy i album jazzowy roku).

Czytaj też: Koncertowe lato z pandemią i polityką w tle

Fryderyk na scenie. Styl i stylizacja

Sceniczna reprezentacja gwiazd polskiej sceny była szeroka, od rapu po jazz, jak zwykle też młodzi śpiewali klasyków – Grzegorza Ciechowskiego i laureata Złotego Fryderyka Krzysztofa Krawczyka, który odbioru nagrody nie doczekał (drugim „złotym laureatem” był Adam Makowicz) – pozostawiając wrażenie gestu wysilonego jak w telewizyjnym show. Ostateczny efekt bywał bardziej męczący, niż gdy artyści śpiewali swoje utwory.

Przyglądał się temu ustawiony na scenie gigantyczny Fryderyk. W tym roku wyglądał trochę jak zamieniony w artystyczną instalację wieszak na ubrania, może i całkiem głęboko symbolizując wieczne rozdarcie tej nagrody i tej części branży, w której styl zbyt często zastępuje stylizacja.

Czytaj też: Z czego dziś żyją muzycy? Na streamingu nie zarabiają

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną