Obecność na E3 to wciąż bilet do ekstraklasy światowego gamedevu, nie da się przy tym ukryć, że impreza jest reliktem minionej epoki – ery papierowych czasopism i wielkich, pudełkowych wydań. Bo niby czemu w 2021 r. twórcy gier wideo, najszybciej cyfryzującej się gałęzi kultury, mieliby spotykać się na stacjonarnym „show” w Kalifornii, w dodatku ryzykując, że ich zapowiedzi rozpuszczą się w potoku ogłoszeń konkurencji?
Rok temu w związku z pandemią impreza w ogóle się nie odbyła (schedę przejął showman Geoff Keighley, organizując naprędce Summer Game Fest). Wpływowy dziennikarz Jason Schreier wieszczył, że E3 mogą się po tym ciosie nie podnieść, bo wielcy wydawcy zorganizują w ich miejsce własne minikonferencje.
„Park Jurajski”, „Martwe zło” i japońska „Gra o tron”
Szczęśliwie wróżba Schreiera się nie spełniła; targi, zaiste, się odbyły, acz cyfrowy anturaż wyraźnie im nie służy. Brakowało wypełnionych widowni, braw niosących się po kalifornijskich halach i jakiejkolwiek spontaniczności. Zamiast tego dostaliśmy wycyzelowane wystąpienia, czytane z promptera „wywiady” i nieprzyjemnie sztuczne przemówienia branżowych bożyszcze. Przede wszystkim zabrakło poruszających wyobraźnię obrazów. Przez ostatnie lata miało się wrażenie, że Ubisoft, Activision Blizzard i Electronic Arts to w gamedevie odpowiednicy Stevena Spielberga, Roberta Zemeckisa i George′a Lucasa. To oni nadawali ton kulturze cyfrowej i jednoczyli wokół siebie masową publiczność. W 2021 r. siła ich oddziaływania jakby zelżała.
Na dobę przed oficjalnym startem imprezy wystąpił wspomniany Keighley, którego show warto było śledzić zarówno przez wzgląd na energiczną konferansjerkę, jak i... znajomości. Organizator The Game Awards („Oscarów gier wideo”) połączył się np. z Hideo Kojimą (reżyser cyklu skradanek „Metal Gear Solid”), który zapowiedział „Death Stranding: Director’s Cut”, reżyserską edycję swojej ostatniej gry (gorzka przestroga przed katastrofą klimatyczną z Normanem Reedusem w roli głównej).
Hollywoodzki beniaminek Jeff Goldblum (Ian Malcom z „Parku Jurajskiego”) pokazał światu pierwszy zwiastun „Jurassic World: Evolution 2”, strategii, w której możemy zaprojektować własne zoo z dinozaurami. Entuzjaści horrorów klasy Z powinni bacznie śledzić „Evil Dead: The Game”, kooperacyjną grę grozy czerpiącą z klasycznego cyklu „Martwe zło”. Z kolei widzowie „Gry o tron” – przyjrzeć się „Elden Ring”, bezkompromisowo trudnej grze akcji od Japończyków z From Software, której melancholijny, ale i rozpolitykowany świat stworzyli wspólnie Hidetaka Miyazaki (seria „Dark Souls”) i George R.R. Martin („Pieśń lodu i ognia”).
Francuzi skapitulowali
Na tym tle konferencja Francuzów z Ubisoftu była nudna niczym bułka francuska. „Tęcza sześć”, bestsellerowy thriller Toma Clancy′ego, posłużyła wydawcy jako marketingowy filar kolejnej gry, „Rainbow Six: Extraction” (tym razem żołnierze mają się potykać z kosmicznymi pasożytami). Poza tym dostaliśmy nową edycję Śpiewnika Początkującego Gitarzysty („Rocksmith+”) i nastawioną na wielu graczy produkcję o sportowcach, która wygląda – jak to mówi młodzież – w dechę („Riders Republic”). Niespecjalnie błysnął „Far Cry 6”, kolejna część opery mydlanej o obalaniu autorytarnych watażków, której scenarzyści już tradycyjnie tak bardzo starają się być apolityczni, że po raz kolejny serwują manichejską walkę szlachetnych autochtonów ze złowieszczym reżimem (tym razem na jego czele stanie Giancarlo Esposito, czyli Gustavo Fring z „Breaking Bad”).
„Iskierką nadziei” okazało się „Mario + Rabbids: Sparks of Hope”, koprodukcja z japońskim Nintendo. Postaci z bestsellerowej serii gier („Mario”) i zwierzątka z popularnej animacji („Inwazja Kórlików”) łączą siły w taktycznej strategii bitewnej. Niech was przy tym nie zmyli kreskówkowa oprawa – już poprzednia część potrafiła usmażyć na czole omlet!
Na konferencji Francuzów brylowały jednak gry-usługi, tytuły nastawione na multiplayer (bardzo często kosztem fabuły), które mają przynosić zyski latami, podpięte pod kroplówkę płatnych rozszerzeń. Zabrakło marek, za które Ubisoft pokochaliśmy: „Prince of Persia”, „Splinter Cella” czy „Raymana”, nie pokazano nowych materiałów z podszytego baśnią sci-fi „Beyond Good & Evil 2” (które zapowiedziano – bagatela – 18 lat temu) ani nowej odsłony historycznego tasiemca „Assassin’s Creed”. Na deser zaserwowano natomiast „Avatar: Frontiers of Pandora”, który ma towarzyszyć nowemu filmowi Jamesa Camerona... Ponieważ jednak zwiastun zdradził właściwie tyle, że gra istnieje, trudno się na jego temat rozpisywać.
Microsoft kupił sobie zwycięstwo
Microsoft i Sony przypominają dwóch sprawnych dżudoków – to przymierzają się do ciosu, to zewrą się w uścisku lub chwycie… ale rzadko zdarza się, by któryś wylądował na macie. Nie da się jednak ukryć, że w tym roku gigant z Redmond przyjechał na targi w życiowej formie, podczas gdy Japończyk zwyczajnie odklepał. Sony omija już trzecie E3 z rzędu, ale moment na demonstrowanie własnej odrębności był wyjątkowo nietrafiony, wszak od debiutów konsol dziewiątej generacji minęło raptem pół roku. To właśnie teraz obaj wydawcy powinni walczyć o rząd dusz.
Być może Sony rozleniwił fakt, że dotychczas wygrywało rywalizację w cuglach, sprzedając ponad dwa razy więcej egzemplarzy PlayStation 4 (116 mln) niźli konkurencja Xboksów One (Microsoft nie chwali się publicznie ich zbytem). Platforma kusiła – i nadal to robi – niedostępnymi gdzie indziej „grami na wyłączność” (vide „Spider-Man: Miles Morales” czy niedawny „Ratchet & Clank: Rift Apart”). Amerykanie obrali inną drogę, wyraźnie uciekając w kierunku „Netflixa dla gier”, a więc abonamentu Xbox Game Pass. Każda z ich gier trafia do usługi już w dniu premiery, a dzięki umowom z zewnętrznymi partnerami za 50 zł uzyskujemy dostęp do ponad setki produkcji. Dotychczas nie były to jednak tytuły z najwyższej półki; Microsoft miał w ręku co najwyżej walety.
W tym roku pokazał kilka asów. Wysokobudżetowy shooter science fiction „Halo Infinite”, który po chłodnych reakcjach na trailery wrócił na stoły produkcyjne, wyraźnie wypiękniał. Twórcy „The Elder Scrolls: Skyrim” pokazali space operę Starfield, zaś autorzy „Dishonored” ujawnili Redfalla, stylową strzelankę z wampirami w rolach głównych. Ukraińskie GSC Game World zaskoczyło gameplayem „Stalker 2: Heart of Chernobyl”, sequela kultowego shootera, rozgrywającego się w czarnobylskiej strefie wykluczenia (w podobne tony uderzy polskie „Chernobylite”, również na konferencji obecne).
Rosjanie z Mundfish pracują nad „Atomic Heart”, a zatem odpowiedzią na „Fallouta”, w której strzela się do wielkich jak samochody ludzików Duplo, mocuje z ożywionymi manekinami i unosi telekinezą kosze na śmieci (a wszystko to w retrofuturystycznej panierce!). Pirackie „Sea of Thieves” powita już wkrótce na pokładzie Jacka Sparrowa i Davy’ego Jonesa. Bardziej wyszukane podniebienia powinny usatysfakcjonować „The Outer World II”, „Psychonauts 2” i „A Plague Tale: Requiem”, kontynuacje uznanych, (pół)niezależnych eksperymentów. Błysnął zwłaszcza ten pierwszy tytuł. Jego zwiastun to metakomentarz na temat kręcenia trailerów i celna szpilka wbita w marketingowy balon.
Wygląda więc na to, że dzięki konsekwentnym zakupom gigant z Redmond ma wreszcie w swojej stajni dość zdolnych zespołów, by – zgodnie z deklaracjami jego kierownictwa – dostarczać użytkownikom Xboksa grę AAA (jak w branży określa się produkcje o najwyższych budżetach) co trzy miesiące. Nieco rozczarował jedynie brak Bloober Team, laureatów Paszportów POLITYKI, którzy od miesięcy odgrażają się, że współpracują z „bardzo słynnym” wydawcą. Jakim? Nie wiadomo. Krakusi od lat są w dobrej komitywie z Microsoftem, wydawało się więc, że nowy tytuł ujawnią na jego imprezie.
W Japonii bez zmian
Take-Two nie przywiozło na targi nowych odsłon „GTA”, „Borderlandsów” czy „Red Dead Redemption”, zamiast tego organizując panel na temat „różnorodności, równości i inkluzywności”. Obok przedstawicieli wydawcy wystąpili na nim aktywiści Gay Gaming Professionals, Games for Change i Girls Make Games. W branży systematycznie wstrząsanej skandalami na tle seksualnym i mającej problemy z reprezentacją mniejszości to inicjatywa potrzebna, odbiorcy przyjęli ją jednak chłodno. Niemieckie Koch Media niby coś pokazało (np. teaser polskiego horroru „Final Form”)... ale prowadząca wyraźnie skupiła się na wypytywaniu gości, jak współpracuje im się z tak dużym wydawcą (takie erystyczne hocki-klocki miały dać widzom do zrozumienia, że Koch Media jest w istocie dużym wydawcą).
W Japonii bez zmian. Nintendo tradycyjnie zaserwowało kanonadę autorskich hitów (wraca „WarioWare”, „Metroid” znów w 2D!, „The Legend of Zelda Breath of the Wild”, RPG, który zredefiniował funkcjonowanie otwartych światów, dostanie sequel!). Z kolei Square Enix pochwaliło się autorskim podejściem do „Strażników galaktyki”. Gra – co istotne – będzie przeznaczona dla jednego gracza (to dobry prognostyk, bo – nawet mimo bazowania na najgorętszej marce Fabryki Snów – ubiegłoroczne „Marvel’s Avengers” straszy pustkami na serwerach). Capcom nie zaskoczył niczym, no, może poza przenosinami na Zachód „The Great Ace Attorney”, sądowej komedii (acz z antyrasistowskim przesłaniem), która była dotychczas dostępna jedynie w narzeczu wydawcy.
Devolver Digital obronił zaś status największych zgrywusów w branży. Tym razem obyło się bez strzelania z pistoletu, eksplodujących głów i krwotoków z nosa, ale Nina Struthers (postać wymyślona kilka lat temu na potrzeby wystąpień publicznych) poprowadziła satyryczną metakonferencję, podczas której wielokrotnie burzyła czwartą ścianę i snuła gorzkie spostrzeżenia na temat monetyzacji.
Większość zapowiedzi nikła przy dwóch perłach rodem z Polski. Warszawski Flying Wild Hog otworzył konferencję gameplayem z „Shadow Warriora 3”, krajową odpowiedzią na sukces „Dooma”, acz z łyżeczką absurdu (no dobrze, łyżką stołową). Jeszcze ciekawiej prezentowała się zapowiedź „Trek to Yomi”, interaktywnego filmu samurajskiego, inspirowanego japońskim kinem lat 50. i 60. W zgodzie z prawidłami gatunku wcielimy się w samotnego wojownika, który poprzysiągł swojemu umierającemu mistrzowi obronę pewnej wioski…
A to Polska właśnie
Polacy dopisali, choć nie przywieźli na targi ani jednej gry formatu „Cyberpunka 2077”. Potencjał na kilkunastomilionową sprzedaż wydaje się mieć jedynie „Dying Light 2”, a więc kolejny rozdział parkourowej walki z żywymi trupami. Wrocławski tytuł był na E3 obecny, choć raczej w pogadankach, nie pokazano bodaj ani jednej nowej klatki gameplayu.
Coraz lepiej czujemy się natomiast na scenie niezależnej. Retrovibe, ogłoszone tuż przed targami wydawnictwo Michała Kicińskiego (współzałożyciel CD Projektu), przywiozło ze sobą dwa tytuły jakby wyciągnięte z bursztynu: boomer shootera „Project Warlock II” i „SacriFire”, ślicznego japońskiego RPG-a (acz z polskim dowodem osobistym). Byli pracownicy Bloober Team pokazali „Blacktrail”, a więc współczesne podejście do bajki o babie Jadze. Czarowało również „Inkulinati”, w którym antropomorficzne bazgroły toczą taktyczne bitwy na kartach średniowiecznych kronik. 11 bit, kolejni z laureatów Paszportów, tuż przed E3 pokazali enigmatyczny teaser i pochwalili się współpracą z Jackiem Dukajem (ów ma nadzorować powstanie antologii opowiadań w świecie „Frostpunka”).
E(ch)3
Zabrakło naprawdę mocnego uderzenia, jakim było ujawnienie reboota „God of War” w 2018 r., wskrzeszenie „Beyond Good & Evil 2” czy zaprezentowanie rozgrywki z „Cyberpunka 2077” rok później. Większość wystawców wypadła co najwyżej dostatecznie. Sęk w tym, że na raptem kilka miesięcy po premierach PlayStation 5 i Xboksa Series X/S ocena „dostateczna” nikogo chyba nie satysfakcjonuje.