Trwa właśnie gorąca dyskusja nad ludową historią Polski. Lektury książek Adama Leszczyńskiego „Ludowa Historia Polski”, Kacpra Pobłockiego „Chamstwo”, Briana Portera-Szűcsa „Całkiem zwyczajny kraj”, Michała Rauszera „Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich” czy nawet „Baśń o wężowym sercu” Radosława Raka odkłamują mit Polski szlacheckiej. Są przy tym bolesnymi świadectwami narodowych grzechów w postrzeganiu i traktowaniu klasy chłopskiej oraz kompleksów wobec wiejskiej genealogii. Wyrazistym przykładem tej niechęci jest muzyka tradycyjna – często anonimowa (podpisywana z pominięciem autorstwa, jako melodia ludowa) i wyjęta poza kanon muzyki narodowej, w którym pobrzmiewa jedynie w formie opracowań narodowych mistrzów (Chopin, Szymanowski, Lutosławski), a także wypaczona przez stylizowany i klasycyzujący repertuar zespołów pieśni i tańca, szczodrze dotowanych z państwowej kasy. W źródłowej formie przez lata ignorowana, kompromitowana i traktowana po macoszemu zarówno przez rządzących, jak i popkulturę. – Mało kto przypisuje muzyce wiejskiej w Polsce walory kulturowe o wymiarze antropologicznym, socjologicznym czy politycznym. Albo mamy do czynienia z perspektywą etnologiczną, albo z wizją czegoś prostego, co lepiej opisywać językiem potocznym, a nie na zasadzie wielowarstwowości zjawiska – tłumaczy Michał Brzozowy, jeden z pomysłodawców Radykalnej Kultury Polskiej. Twórcy tej inicjatywy twierdzą, że muzyka tradycyjna może być źródłem nowych odkryć. Żeby patrzeć w przyszłość, trzeba poruszyć przeszłość.
Muzyki wiejskiej wstydzimy się systemowo. Lęk przed nią jest w Polsce doświadczeniem powszechnym i wielopokoleniowym. I nadal przegrywa w starciu z kosmopolitycznymi inspiracjami.