Relacjonując w ubiegłym roku ograniczenia pandemii, pisaliśmy o scenie muzycznej jako branży FILO – first in, last out, zamykanej jako pierwsza, otwieranej jako ostatnia. W praktyce, poza pojedynczymi koncertami plenerowymi i zeszłorocznymi letnimi trasami TVP, nie istniała w wydaniu koncertowym. To ponad rok przerwy, podczas której zdarzały nam się okresy z premierami w kinach i teatrach, a teraz wracają wszystkie działania sceniczne, rozrywkowe (wesela) i sportowe (mecze piłkarskie), ale wciąż nie ma otwarcia scen koncertowych.
Wydarzenia wysokiego ryzyka
Wokalistka Daria Zawiałow opublikowała na Facebooku dwa zdjęcia: pustej sali na onlajnowym koncercie Organka w Opolu, a obok – z meczu Odry Opole na stadionie wypełnionym w 25 proc. Te 25 proc. to rzecz jasna masa ludzi większa, niż przychodzi na koncert polskiego wykonawcy przy pełnym wypełnieniu, ale u nas funkcjonuje kilka mitów. Po pierwsze, mit koncertów jako wydarzeń wysokiego ryzyka (potwierdzony absurdalnymi przepisami o spożywaniu alkoholu w zamkniętych strefach). Po drugie, mit tego, że muzycy to sobie jakoś poradzą. Tę elastyczność środowiska potwierdzają co najwyżej przypadki muzyków występujących na imprezach TVP. I wreszcie mit tego, że muzyka jest nieważna, bo nie wygrywa wyborów – do tego stopnia, by dziś nie uregulować przepisami nawet występów w plenerze.
Oczywiście przepisy – przy pewnej dozie fantazji – da się obejść. Już parę miesięcy temu jeden z raperów, kiedy nie można było zagrać promocyjnego koncertu w klubie, wynajął dom kultury (chwilowo otwarty). Kortez gra właśnie w Warszawie trzy kolejne „spektakle teatralne dźwięku, cienia i światła”. Protestujący od weekendu menedżerowie i pracownicy muzycznego zaplecza z różnych organizacji żartują, że w końcu doczekamy się i koncertu na stadionie, ale organizowanego pod szyldem szkolenia przeciwpożarowego. Kompozytor i pianista Tomasz Wiracki wzywa na Facebooku do „Koncertu na milion trąb”, czyli spotkania z dowolnymi instrumentami w środę 26 maja pod siedzibą Sejmu RP. Chyba że do tego czasu rozmowy środowiska z rządem przyniosą jakiś efekt.
Czytaj też: Czas wirtualnych koncertów
Artyści. Wróg publiczny numer jeden
„Żyjemy w kraju absurdu. Można w wielotysięcznym tłumie oglądać mecz, pójść na występ kabaretu/standupu, iść do kina, teatru, cyrku, muzeum i do kościoła. A na koncert nie można” – pisze Krzysztof Zalewski. Dawid Podsiadło – artysta wielkich sal i dużych frekwencji, uziemiony zatem od samego początku pandemii – nagrał i napisał kilka słów poparcia dla protestu. Kiedyś wróżyliśmy mu w „Polityce” karierę standupera – i ten zawód przynajmniej mógłby dziś uprawiać.
Trudno nie zacząć się doszukiwać jakiejś okrutnej konsekwencji w działaniach rządu. Jedyne poważne wsparcie przeznaczone na sektor muzyczny – czyli głośny program Fundusz Wsparcia Kultury – zaprojektowane zostało na tyle nieudolnie, by zamiast artystom pomóc, uczynić z nich wroga publicznego numer jeden, przedmiot krytyki i szyderstw. Dlaczego? Patrzono na nich przez pryzmat nazwisk dobrze zarabiających gwiazd, celebrytów bez wahania wyciągających rękę po publiczną pomoc. Patrzono z perspektywy najbardziej znanych beneficjentów programu: Bayer Full, Beaty Kozidrak czy braci Golców.
„Jestem muzykiem, nie celebrytą”
Sami celebryci, niestety, nie pomagali mniej znanym kolegom odmrażać scen koncertowych. Niesławne głosy zwątpienia w realność pandemicznego zagrożenia ze strony Edyty Górniak czy Iwana Komarenki cofały nas raczej zamiast przybliżać do otwarcia sal koncertowych i klubów.
Efekt? Związek Zawodowy Muzyków RP – skupiający w dużej mierze słabo opłacanych artystów scenicznych, którzy niekoniecznie żyją z tantiem autorskich – musi dziś prowadzić kampanię pod hasłem „Jestem muzykiem, nie celebrytą”. Paradoks polega bowiem na tym, że ci z artystów, których byt naprawdę zależy od występów na żywo, czyli np. niezarabiający z tantiem instrumentaliści, zostali najpierw pozbawieni środków do życia, a potem w wyniku działań urzędników i sławniejszych kolegów odarci z godności. A my testujemy właśnie polityczny odpowiednik muzycznej usługi „granie na czekanie”: czekanie na granie.
Czytaj też: Dramat techników scenicznych