Równolegle z tradycyjną historią sztuki można by napisać drugą: poświęconą tym wszystkim twórcom, o których zapomniano, których zlekceważono, nie zauważono, nie doceniano, z nie zawsze jasnych powodów pomijano w rozdzielaniu zasług. Elitarne to towarzystwo, w którym znaleźli się m.in. Caravaggio, Vermeer, van Gogh czy Modigliani. Podobny „salon odrzuconych” bez problemu udałoby się stworzyć z rodzimych artystów. O ich zasługach niekiedy wręcz entuzjastycznie wypowiadają się grzebiący w historii sztuki eksperci, ale do szerszego uznania droga jeszcze daleka. Wielu odeszło zbyt wcześnie, by się utrwalić w zbiorowej pamięci (Waldemar Cwenarski, Henryk Morel, Jerzy „Jurry” Zieliński), inni z różnych powodów pozostawali poza szalonym nurtem współczesnej sztuki. Wypadało się z gry z powodów politycznych, estetycznych i wielu innych.
Wygląda na to, że Bronisława Wojciecha Linkego też trzeba do tej listy dopisać. Po 1945 r., przez blisko dwie dekady, nie zorganizowano mu ani jednej indywidualnej wystawy, a pierwsza duża ekspozycja została otwarta dopiero w rok po jego śmierci (Linke zmarł w 1962 r.). Po czym na kolejne 60 lat znowu zapadła cisza. Nie licząc kilku wydawnictw ukazujących się głównie dzięki zaangażowaniu jego miłośników, do których należał m.in. wieloletni autor POLITYKI Szymon Kobyliński. W 1980 r. na łamach naszego tygodnika prof. Tadeusz Drewnowski ubolewał nad tą ciszą i dopominał się o należne Linkemu miejsce w historii sztuki. Z umiarkowanym powodzeniem. Można więc śmiało zaliczyć Linkego do artystów zapomnianych, choć – jakże paradoksalnie – jego „Autobus” należy przecież do najbardziej ikonicznych dzieł powstałych w Polsce po 1945 r.
Dwa życia
Droga Linkego do artystycznej nieśmiertelności była wyboista i pełna przeszkód.