JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Zacznijmy od Jolanty Brzeskiej, zamordowanej działaczki społecznej zaangażowanej w obronę lokatorów przed eksmisjami. W pana nowej powieści śmierć Kalskiej kojarzy się jednoznacznie.
JAKUB ŻULCZYK: – Dla porządku obrad: wydarzenia w książce są wzorowane na faktach, to nie jest powieść reportażowa, jeśli ktoś chciałby ją czytać jako realistyczny zapis afery reprywatyzacyjnej, znajdzie tam mnóstwo nieścisłości. Jednak trudno było mi nie sięgnąć po ten temat. Cała ta tragiczna opowieść, z kulminacją w postaci śmierci pani Brzeskiej, to historia rodem z Chandlera czy Ellroya, opowieść, w której bezprawie jest czymś tak powszechnym, że doprowadza całą społeczność do moralnej klęski. Wszyscy zaczynają funkcjonować w matni zła, a przestępstwo staje się normą. Dla mnie wyrzucanie ludzi na bruk, złodziejskie przejmowanie najlepszych adresów i działek w mieście oprócz tego, że jest sprawą polityczną – bo wpisuje się jakoś w historię polskiego „szoku neoliberalnego” – jest też po prostu opowieścią humanistyczną, klęską człowieczeństwa. Możemy obracać tę sprawę politycznie jak chcemy, spychać ją w niebyt, przerzucać się nią jak śmierdzącym jajkiem, ale nie możemy powiedzieć, że nie stało się coś głęboko nieludzkiego, wstrętnego, nieprzynależnego do państwa demokratycznego, w którym jest coś takiego jak podstawowe prawa człowieka. To piekło chciwości; a ta, w przeciwieństwie do tego, co próbują nam wmawiać skrajni liberałowie, jest czymś innym niż zaradność, przedsiębiorczość. Zaradność i przedsiębiorczość zawierają w sobie element szacunku i odpowiedzialności. Chciwość nie.
Na końcu czytamy, że nikt w sprawie Brzeskiej nie poniósł odpowiedzialności.
Pewnym aspektem odpowiedzialności za zło jest przyznanie się do winy połączone z próbą naprawy.