Kultura

Sąd Ostateczny – czyli jak gdańskie arcydzieło stało się bohaterem powieści

Sąd Ostateczny – czyli jak gdańskie arcydzieło stało się bohaterem powieści Sąd Ostateczny – czyli jak gdańskie arcydzieło stało się bohaterem powieści mat. pr.
Historia obrazu Hansa Memlinga, który w niespodziewany sposób znalazł się w Gdańsku i został tam już na zawsze, jest kanwą najnowszej powieści Mirosława M. Bujki.

Fabuła rozpoczyna się barwnym opisem pola walki, na którym, zgodnie z ówczesnymi zwyczajami, znalazł się sam Hans Memling, autor malarskiego tryptyku Sąd Ostateczny. Równolegle do historycznych wydarzeń snuta jest opowieść o kręconym współcześnie w Gdańsku filmie opowiadającym dzieje malowidła. Amerykański odtwórca głównej roli oraz zatrudniony na planie konsultant w dziedzinie historii sztuki na kartach powieści Bujki rozprawiają o detalach obrazu, których nie dostrzeże niewprawne oko – to nie lada gratka dla miłośników sztuki. Tym jednak, co zajmuje ich tak naprawdę, jest analiza kolejnych scen z filmu. Czytelnik z zapartym tchem śledzi widowiskową scenę przejęcia płótna przez gdańskiego kapra Pawła Benekego:

O dziwo ksiądz doktor, dysponujący świetną pamięcią oraz sprawnym i szybkim umysłem, zawsze potrafił na czas i bezbłędnie wyciągnąć z tej nieprawdopodobnej kupy szczegółów właściwy element i błysnąć nim przed rozmówcą lub zachwyconym audytorium. Nie była to umiejętność wytrenowana – raczej rzadki dar, który użyty w odpowiedniej chwili niczym popisowy numer prestidigitatora, nieodmiennie zjednywał mu nawet uprzedzonych do niego słuchaczy, a jego samego napawał bezkrytyczną dumą.

Arcybiskup podsunął mu papier i nie zwlekał z odpowiedzią.

– Minister zdecydował, że do końca roku. Ale ja chcę, żeby to się stało przed świętami Bożego Narodzenia. Po dziesiątym grudnia… Najpewniej w ostatni tydzień adwentu. Myślę, że to będzie środa. Tryptyk wróci na swoje miejsce. I zapewniam cię, Michale, że już nigdy nie oddamy go w świeckie ręce. Ci muzealnicy do końca łudzili się, że nie zdołamy spełnić warunków. Pisali odwołania, próbowali uruchomić urzędników i polityków. Ale ja zadbałem o to, żeby z boską pomocą mieć i urzędników, i polityków po naszej stronie. Lepiej nie pytaj, jak to zrobiłem. – Arcybiskup wstał zza swego monumentalnego biurka i kontynuował tyradę, chodząc po gabinecie. – Próżna ich nadzieja. Zresztą… Chodź, Michale. Ostatnie dni spędziłem bardzo pracowicie. Ja i nasi przyjaciele. Ty jako pierwszy powinieneś to zobaczyć.

Przeszli przez nawę główną, budząc tysięczne echa wnętrza wyniesionego na 35 metrów ostrołukowymi sklepieniami, i skierowali się w stronę kaplicy Świętego Raynolda. Arcybiskup mówił, nie starając się dostosować tonu do akustyki świętego miejsca, wielokrotnie wzmacniającej nawet szept. W efekcie głos dostojnika wypełniał dudnieniem wszystkie zakamarki katedry.

– Mimo że ten minister nie jest najmądrzejszy, jednak przebił unijną pomoc o ponad sześć milionów. Remontujemy wszystko, co się da, i przede wszystkim dach. Tak, żeby na przyjęcie obrazu przygotować całość.

To była wspaniała wiadomość. Ksiądz Michał usłyszał ją po raz pierwszy. Jego zwierzchnik może sobie wygadywać, co chce, o urzędującym ministrze, ale nigdy w powojennej historii stosunków archidiecezji z ministerstwem nie udało się uzyskać tak wiele. Na dodatek bazylika zarządzana przez poprzedników obecnego proboszcza uwikłała się w niepotrzebne konflikty nie tylko z ministerstwem, ale również z dyrekcją Muzeum Narodowego. A ono od czasu sławetnego dekretu o porzuconym mieniu poniemieckim trzymało formalną i prawną zwierzchność nad pozostałą zabytkową częścią wyposażenia świątyni. Owo wyposażenie to kilkanaście bardzo cennych średniowiecznych dzieł sztuki sakralnej: tablice Dziesięciorga Przykazań, rzeźba Pięknej Madonny, ołtarze, skrzynie i świeczniki, czyli wszystkie precjoza, które Sonderkommando zabrało niemieckiej gminie ewangelickiej i „ewakuowało” do Niemiec w 1945 roku, a które wróciły do bazyliki dwa lata później.

Umowy zawierane z komunistycznym państwem wygasły w 2004 roku. Ówczesny proboszcz świątyni, nie wiedzieć czemu – chyba także z głupoty porównywalnej z tą komuszo-urzędniczą – odmówił podpisania kolejnych umów użyczenia średniowiecznych skarbów katedrze. Potem było już tylko gorzej. Urzędnicy, zirytowani postępkami proboszcza, zasypywali bazylikę pismami i monitami i nasyłali konserwatorów zabytków. Oficjalnie chodziło o sprawdzenie „stanu zachowania obiektów”, w rzeczywistości było to preludium ministerialnej kampanii prowadzonej po to, by ostateczna odmowa zwrotu tryptyku znalazła akceptację opinii publicznej. W mediach ni stąd, ni zowąd pojawiły się informacje, że muzeum chce odebrać zabytki bazylice i wytoczyć jej proces o zwrot dzieł. Ówczesny minister kultury – człowiek światły, jak się zdawało, kompetentny i całkiem po ludzku sympatyczny – zapewniał, że nikt nie ma zamiaru odbierać Kościołowi „depozytu”. Jedynym problemem jest to, że proboszcz bazyliki Mariackiej kwestionuje jego własność. Ale już samo eufemistyczne użycie przez ministra wieloznacznego i podejrzanego słowa czyniło deklaracje niegodnymi zaufania.

Mirosław M. Bujko „Sąd Ostateczny”, Wydawnictwo Sonia Draga. Katowice, kwiecień 2021, zakres stron, z których pochodzi przytoczony fragment: 49-51.

Książkę mogą Państwo zamówić pod tym adresem.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Kasowy horror, czyli kulisy kontroli u filmowców. „Polityka” ujawnia skalę nadużyć

Wyniki kontroli w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, do których dotarliśmy, oraz kulisy ostatnich wydarzeń w PISF układają się w dramat o filmowym rozmachu.

Violetta Krasnowska
12.12.2024
Reklama