Dawno, dawno temu pewien naprawdę wybitny poeta powiedział o jakimś moim słabym wierszu: „a to jest chyba właśnie pisanie kobiece”. Bliski sercu nauczyciel, który zresztą wspierał mnie bardzo na początku mojej poetyckiej drogi i od którego wiele się nauczyłam, przekazał mi w ten sposób lekcję odbieraną podprogowo przez wszystkie kobiety próbujące coś tworzyć: jeśli chcesz być dobra, masz być jak mężczyzna. Jeśli coś ci nie wyszło, to dlatego, że nie zdyscyplinowałaś swojej kobiecości. Edmond de Goncourt, twórca Académie Goncourt przyznającej słynną Prix Goncourt, ujął to w ten sposób: „kobieta-geniusz nie istnieje. Genialna kobieta jest mężczyzną”. Innymi słowy, osoba płci żeńskiej może w teorii być genialna, pod warunkiem wszakże, iż uwolni się od ułomności, jaką jest jej płeć.
Wspominam tamto dawne doświadczenie pod wpływem lektury książek wspaniałej Vivian Gornick, nowojorskiej dziennikarki, kronikarki drugiej fali feminizmu, autorki jedynej w swoim rodzaju książki wspomnieniowej „Przywiązania” (1985 r.). Ten wspaniały esej o relacji między matką i córką to zarazem pieśń miłosna dla Nowego Jorku, który przemierzają we dwie, rozmawiając, kłócąc się i wspominając, przechwytując w ten sposób topos miejskiej włóczęgi od takich mistrzów tej praktyki, jak Charles Baudelaire czy Walter Benjamin. „Przywiązania” ukażą się wkrótce po polsku (w przekładzie Łukasza Witczaka), dzięki wydawnictwu Filtry. Zazdroszczę wszystkim, którzy pierwszą lekturę tej książki mają dopiero przed sobą, bo Gornick jest wspaniałą, dowcipną i wrażliwą opowiadaczką, o potężnym umyśle, jasnym i ostrym jak brzytwa. Jej Nowy Jork – Bronx jej dzieciństwa i dolny Manhattan, gdzie zamieszkała po wyjściu z domu rodzinnego – to przede wszystkim ludzie.