Celebrytka w mroku
Rozmowa z reż. Magnusem von Hornem o influencerach, hejcie i tożsamości w sieci
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Zapewne pan nie słyszał o pomyśle likwidacji klasy dziennikarskiej i zastąpieniu jej klasą o profilu influencerskim w jednym z polskich liceów?
MAGNUS VON HORN: – Zamiast dziennikarzy mieliby kształcić youtuberów?
Tak, w Słupsku.
Dziwię się, bo to są kompletnie różne zawody. Powinno się uczyć jednego i drugiego. Influencerstwo samo w sobie mi nie przeszkadza. W dziennikarstwie najważniejsza wydaje się weryfikacja źródeł pozyskiwanych informacji. Media społecznościowe toną w zalewie fake newsów, teorii spiskowych. Jest tyle rodzajów prawd, że trzeba się umieć w tym poruszać. Przestrzeń publiczna potrzebuje bardzo świadomego uczestnictwa. Nie zwracaliśmy do tej pory na to uwagi, jednak teraz wiarygodność staje się jednym z najbardziej poszukiwanych towarów.
Z badań przeprowadzonych przez jedną z sondażowni, na temat aspiracji dziewczynek w Polsce, wynika, że niemal połowa dziewcząt w wieku 10–15 lat uważa prowadzenie własnego kanału na YouTube za bardzo atrakcyjny zawód. Pan też wspomniał, że influencerstwo to zawód. Ja bym tego tak nie nazywał.
Dlaczego? To jest zawód. Młodzi ludzie wzorują się na TikToku. Wirale zyskują status opiniotwórczego przekazu. Więc każdy chce stworzyć swój wiral. Na tym polega m.in. bycie influencerem. Jedni robią dowcipne filmiki, inni starają się coś zareklamować. Najbardziej zaradni przekształcają to w biznes. Zakładają własną firmę, osiągają wymierny sukces finansowy, np. w branży kosmetycznej czy modowej. To przyciąga.
Ale nie wymaga w zasadzie żadnych umiejętności. Każdy może być sprzedawcą internetowym i zajmować się piarem.
Nie da się tego robić bez pasji. Followersów przyciąga osobiste zaangażowanie influencerów.