Jane Fonda odgrywała w życiu tyle ról, że starczyłoby na kilka soczystych biografii. W czasie trwającej ponad sześć dekad kariery aktorskiej przylgnęła do niej opinia politycznej wichrzycielki i jednej z najbardziej odważnych kobiet. A jej występy ekranowe nie budzą dziś wielkich emocji – w przeciwieństwie do skrajnie lewicowych poglądów.
„Zrozumiałam, że ten sam system, który uczynił nasz kraj tak potężnym, pozwala się bogacić tylko niektórym, innych zaś spycha na dno nędzy” – mówiła w latach 60. Za tym odkryciem poszły kolejne: dyskryminacja Indian, supremacja białych, wojna w Wietnamie. Nie godziła się, by młodzi masowo ginęli na froncie. W założonym przez nią kabarecie Jebać Armię (Fuck the Army) osłabiała morale amerykańskich żołnierzy. Jej zaangażowanie z czasem tylko rosło. Teraz broni ekologii. W 2016 r. spędziła Święto Dziękczynienia w Standing Rock z protestującymi przeciwko budowie kontrowersyjnego rurociągu w Dakocie Północnej. Trzy miesiące temu 83-letnią gwiazdę aresztowano przed Kapitolem za demonstrowanie przeciwko opieszałości rządu w sprawach klimatycznych. Do działania inspiruje ją Greta Thunberg.
Rząd z dala od kobiet
W więzieniu lądowała nie raz. Przeciwko nierówności kobiet też protestuje od dawna. Jej buntownicza natura, napędzana ogniem obywatelskiego nieposłuszeństwa, nie pozwalała spokojnie patrzeć na to, co wyprawia Donald Trump. W mediach społecznościowych oskarżyła byłego prezydenta o brak empatii w stosunku do kobiet, a źródeł jego maczyzmu upatrywała w przemocy ze strony ojca, który miał związki z Ku-Klux-Klanem. Przepraszała, że mimo posiadanej wiedzy milczała w sprawie Weinsteina, zbyt późno przyłączając się do ruchu #MeToo. Niedawno w rozmowie z aktorką Brie Larson wyznała, że w dzieciństwie też była molestowana i gwałcona.