W Nowym Jorku Fran Lebowitz nie trzeba przedstawiać. Ale kiedy Netflix pokazał serial Martina Scorsesego „Udawaj, że to miasto”, Fran stała się głośną postacią i w Polsce. Tyle że z samego filmu nie dowiemy się, dlaczego jest tak ważna dla tego miasta. W Polsce była dotąd prawie nieznana, nigdy nie przetłumaczono jej książek, od dawna zresztą nie napisała nic nowego. Jej żywiołem jest gadanie, a słuchać jej można godzinami.
Przez siedem odcinków serialu chodzimy z Lebowitz po mieście albo wzdłuż muzealnej makiety Nowego Jorku, siedzimy w knajpie i podglądamy ją w trakcie różnych występów publicznych, w czasie których błyskotliwie narzeka i krytykuje życie społeczne. Widzimy, jak idzie w tłumie (kręcone przed pandemią) w taki sposób, żeby raczej się do niej nie zbliżać, bo jest typem, który ofuknie zaczepiającego. A porusza się jak generał, mocno i posuwiście. Wygląda zawsze tak samo – jest perfekcyjnie wystylizowana. Biała koszula, dobrze skrojona marynarka, płaszcz obszerny, męski, dżinsy i wypolerowane brązowe kowbojki. Rogowe okulary. W rubrykach towarzyskich i rankingach pojawiała się zresztą wśród najlepiej ubranych nowojorczyków.
Fran Lebowitz jest postacią narysowaną grubą kreską, wyrazistą i nie do pomylenia z kimkolwiek. Mogłaby być też ekscentryczną bohaterką w filmach Felliniego (motyw muzyczny Nino Roty Scorsese wykorzystał w filmie o niej nieprzypadkowo), a była postacią ze stajni Warhola. Marzyła, żeby pracować jako sędzia, bo czuła się świetnie w sądzeniu i wydawaniu wyroków – i rzeczywiście zagrała sędzię w serialu „Prawo i porządek”, a potem w „Wilku z Wall Street” Scorsesego. „Czy wierzysz…” – pyta Scorsese i jeszcze zanim dokończy pytanie o Boga, Fran odpowiada: „Nie.