W ubiegłym roku dowiedzieliśmy się, że nie bardzo wiemy, kto jest artystą. Weźmy przykład nabywcy fortepianu Bösendorfera, który wydał na niego 200 tys. dol., chociaż nie mógł nawet instrumentu samodzielnie wypróbować. Imponujący instrument sprzedał mu – jak donosił „New York Times” – salon muzyczny w Dallas, który pokazy organizował z konieczności w stylu konferencji online.
Cóż za gwiazda kupuje w ciemno fortepian tej miary? Brad Mehldau? A może Lang Lang? Otóż nie. Nabywcą był lekarz patolog, którego życie zawodowe zmienił koronawirus, a ponieważ od lat gra na fortepianie, to w roku, kiedy znany nam świat zdawał się zawalić, postanowił zrealizować swoje marzenie. I na chwilę uciec w świat muzyki. Tak jak opisywani przez nas (POLITYKA 43/2020) domorośli gitarzyści, wykupujący gitary z internetowych sklepów. Bo w czasach zamkniętych filharmonii i klubów muzycznych instrumenty sprzedawały się lepiej niż dotąd. Więcej propozycji wydawniczych otrzymywali też w ostatnim roku wydawcy płyt i książek. Polscy i światowi. A ponieważ artyści spędzali ostatnie miesiące w domu lub w pracowni, należy się spodziewać dalszego wzrostu. Jeśli czyimś marzeniem było napisać powieść lub nagrać płytę z muzyką, łatwiej znalazł na to czas w ciągu ostatnich 12 miesięcy.
Odróżnić amatorów
Także politycy próbowali ustalić, kto tak naprawdę jest artystą, choćby przy okazji sporu o to, czy discopolowcom należą się rekompensaty za czas pandemii na takich samych warunkach co np. prywatnym teatrom. Rok zakończył się tu prawdziwą licytacją. Posłowie KO przedstawili swój projekt ustawy zakładającej powstanie Polskiej Izby Artystów, która odróżni profesjonalistę od amatora, oceniając dorobek oraz umowy, jakie podpisuje.