JAKUB DEMIAŃCZUK: – Jest pan znany z aktywnej walki o prawa człowieka, ale „Jeszcze jest czas”, opowieść o trudnej relacji homoseksualnego syna i jego ojca bigota, na pierwszy rzut oka nie wydaje się polityczną deklaracją. Premiera trafiła jednak w szczególny czas, gdy choćby w Polsce głośno słychać homofobiczne głosy.
VIGGO MORTENSEN: – To prawda, to nie jest polityczny film, przynajmniej w tym sensie, że nie opowiada się za żadnym konkretnym stanowiskiem, filozofią czy punktem widzenia. Ale przecież każdy film jest w jakimś sensie socjopolityczną obserwacją. Rodzinę Petersonów, o której opowiadam, można potraktować jako mikrokosmos będący odbiciem całego społeczeństwa – wraz z napięciami i konfliktami rodzącymi się z różnych, często wzajemnie wykluczających się poglądów. Z drugiej strony „Jeszcze jest czas” można odczytać jako historię skomplikowanych relacji rodzinnych.
Łatwiej o polityczne odczytanie tego filmu w krajach takich jak Polska – państwach demokratycznych, lecz rządzonych przez autorytarnych polityków. Szukanie kozłów ofiarnych, wykluczenie społeczne, a czasem przemoc wymierzona w mniejszości – takie jak społeczność LGBT – to część typowej polityki „dziel i rządź”, charakterystycznej dla reakcjonistycznych rządów. Dla obywateli w takiej sytuacji najtrudniejsze jest to, że nie mają pewności, jakie są prawdziwe zamiary władzy i co politycy robią za zamkniętymi drzwiami. Po to partiom rządzącym systemowa cenzura i kontrola nad mediami. Niels Bohr powiedział kiedyś: „Najlepszą bronią dyktatorów jest tajemnica, więc bronią demokracji powinna być otwartość”. Społeczeństwo dobrze poinformowane przez niezależną, wolną od politycznych nacisków prasę będzie mniej skłonne tolerować niedemokratyczny rząd.