Może takie podejście wzięło się z domu? Dorastał w Gliwicach, ale w rodzinie wywodzącej się z lwowskiej burżuazji. Dziadek, chemik, był dyrektorem fabryki alkoholi Baczewskiego. W wywiadach aktor wspomina mieszkanie z dziesiątką pokoi w amfiladzie i późniejsze poczucie wykorzenienia i deklasacji, z jakim żyło się w nowym lokum po wojnie, do którego dotarli po półtoramiesięcznej podróży bydlęcym wagonem. Matka, starając się kultywować przedwojenne tradycje, zabierała najmłodszego syna do teatru i opery. Sama grała na skrzypcach, Wojciech uczył się w liceum muzycznym i miał szansę zostać zawodowym oboistą.
„Dla mnie jedną z największych tragedii Polaków jest to, że nam wymordowali Żydów. Moja matka nie była Żydówką, ale przeżyła na swój sposób tragedię Holokaustu, bo we Lwowie miała same przyjaciółki Żydówki i one wszystkie zginęły. Gdy na drugim roku zagrałem w »Zmierzchu« Babla, profesorowie zastanawiali się, skąd Pszoniak to wie. A nam we Lwowie kultura żydowska była bardzo bliska” – mówił w „Gazecie Wyborczej” w ubiegłym roku. A wcześniej, podczas zorganizowanego w Instytucie Teatralnym spotkania z cyklu „Moja historia”, rzucił: „Ze Lwowa zostało we mnie to, że się uważam za paryżanina”. Mieszkańca wielokulturowej metropolii.
W Paryżu mieszkał od 1982 r. Z żoną Barbarą, psycholożką, która miała tam swój gabinet. Obok aktorstwa realizował we Francji swoją kolejną pasję – gotowanie. „Jestem dobry w gotowaniu, bo nie muszę tego robić” – powtarzał. Wydał książkę z przepisami. Od lat 90. dzielił życie między Paryż i Warszawę, gdzie ponownie zaczął się pojawiać w kinie i na scenie.
Ale elitarystyczne podejście do zawodu to także wynik spotkań z konkretnymi artystami, którzy wpłynęli na późniejsze wybory artystyczne Pszoniaka, ukształtowali jego gust, pozwolili się rozwinąć.